Ojciec był wstrząśnięty: nie wyglądałem jak noworodki z reklam telewizyjnych. Mama, kiedy mnie zobaczyła, nie mogła przestać płakać: byłem za lekki, za mały, za słaby. Byłem rozczarowaniem dla wszystkich. Nie byłem nawet dostatecznie interesujący, aby moje zdjęcie znalazło się w gazecie. Masa 700 gram po urodzeniu nie jest już obecnie sensacją. W dzisiejszych czasach trzeba mieć około 400 gramów, żeby wzbudzić ogólne zainteresowanie”. (Z „Opowieści wcześniaka”, broszury rozdawanej w szpitalach dla rodziców przedwcześnie urodzonych dzieci).
Co dwudziesta matka w Polsce rodzi swoje dziecko przed 37 tygodniem ciąży. Przedwcześnie. Powodów jest wiele: matka jest za młoda albo za stara. Chora lub zestresowana. Albo za biedna. Czasem powodów ustalić nie można.
Rodzi więc swoje dziecko, patrzy na nie przez moment na sali porodowej, a potem już tylko ogląda, jak za szklaną szybą inkubatora ono walczy, dojrzewa do życia. Przez tydzień, miesiąc, dwa miesiące. To, co w tym czasie matka będzie przeżywać, psychologowie nazwą zupełnie ponadstandardowym doświadczeniem rodzicielskim. Bardzo traumatycznym.
Dla matki to po prostu rozpacz, strach o życie, strach o zdrowie. Nadzieja, strach przed nadzieją, strach przed następnym dniem. Poczucie winy i niemocy, o którym nie opowiada się w żadnej szkole rodzenia.
Te dni zostają w matce aż do śmierci.
Ostatnia szansa
Godzinę temu na oddziale patologii ciąży Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie przyszedł na świat chłopczyk. Waży niecałe pół kilo, urodził się w 23 tygodniu ciąży, nieomal na półmetku. Gdyby urodził się kilka dni wcześniej, już by nie żył. Medycyna nie zna przypadków, by przeżyły dzieci młodsze niż 22-tygodniowe.