Trudno uciec od historii: wstąpienie Polski do Unii Europejskiej wywoła siłą rzeczy potrzebę zaprowadzenia jakiegoś porządku na jej wschodniej rubieży. Wymagać tego będzie od nas nie tyle własny interes narodowy, co potrzeby gospodarcze i społeczne integrującego się Zachodu. Powtórzy się w pewnym sensie średniowieczna sytuacja państwa polskiego. Ale wtedy po epoce piastowskiej nastąpiła epoka jagiellońska – przesunięcie Europy do doliny Dniepru. Unia Krewska dała Polakom pozycję mocarstwową. Białoruskojęzyczny Jagiełło założył dynastię na Wawelu.
Można się zastanawiać, dlaczego ówcześni kronikarze parli za Bug zamiast za Odrę. W żadnym razie nie było to przejawem agresji, a niebawem w nadbużańskim Horodle podzielono się herbami z możnymi rodami Wielkiego Księstwa Litewskiego. Znaczy to, że istniała obopólna dążność do wspólnoty. Żywa zresztą do dziś.
Jak gdyby pod ciężarem wyrzutów sumienia wśród braci Polaków mówi się obecnie o wytargowaniu w Unii Europejskiej zgody na ułatwienia w ruchu wizowym między Polską a Białorusią i Ukrainą. Pewnie do tego dojdzie, lecz mimo to młodzieńcy z Białegostoku nadal nie będą mogli ganiać na dyskoteki w Grodnie, a białoruskie pięknotki brylować na studenckich balangach w białostockich alma mater... Jednak przejścia graniczne w Kuźnicy Białostockiej i Bobrownikach rozbudowano ostatnio nie po to, by stały się one zbyteczne.
Unia Europejska żywi oczywiście uzasadnione obawy: niczym hordy stepowe, ongiś najeżdżające polski „wschodni zachód”, obecnie pomykają w te strony wszelcy Azjaci, by wychynąć tłumnie nad pięknookim Renem. Polska zatem powinna sprawdzić się jako swojego rodzaju filtr. No dobrze, a co ma być z naszym pokrewieństwem białoruskim i ukraińskim, jakie pozostało po jagiellońskiej Rzeczypospolitej Obojga Narodów?