Jakieś pół roku temu poetka Urszula Kozioł publicznie wypomniała, że w masowej pogoni za nowinkami zapomina się i lekceważy twórców wybitnych, choć wiekowych. Żale wydają się niezbyt słuszne. Wszak każda kolejna książka Miłosza, Różewicza czy Hena jest powszechnie recenzowana i omawiana. Zaś średnia wieku laureatów nagrody literackiej Nike w momencie jej przyznania wynosi 67 lat. 49-letni Jerzy Pilch jawił się jak prawdziwy młokos.
Z drugiej jednak strony to rozgoryczenie w jakimś stopniu można zrozumieć. Publiczność bowiem, prowadzona przez krytyków i wydawców, chętnie sięga po autorów młodszych. Przez ostatnią dekadę triumfowało pokolenie „bruLionu”, czyli dzisiejszych czterdziestolatków. W dziedzinie lżejszej literatury Katarzyna Grochola przebiła popularnością wydawałoby się nienaruszalną liderkę – Joannę Chmielewską. I można przypuszczać, że dziś więcej Polaków zna nazwisko Doroty Masłowskiej aniżeli Andrzeja Kuśniewicza czy Teodora Parnickiego. Wszak w plebiscycie czytelników tej samej nagrody Nike aż trzykrotnie wybrano urodzoną w 1962 r. Olgę Tokarczuk.
Triumf aktoreczki
Wymiana pokoleń, często pod hasłem „bij starych, niech żyje młodość”, odbyła się zresztą wszędzie, choć z różnymi efektami. Najsilniej zatrzęsło się tam, gdzie sława galopowała na pstrym koniu masowych gustów i guścików. A więc przede wszystkim na estradzie, z której wymiotło niemal wszystkich dawniejszych idoli (z wyjątkiem nienaruszalnej Maryli Rodowicz). Niektórzy gwałtownie odrzuceni po otrząśnięciu się z szoku zazwyczaj próbowali powrotu na estradę, choć nie zawsze z dobrym skutkiem.
Podobnie zatrzęsło środowiskiem aktorskim. Chętnie powtarzana jest (przez jednych ze złośliwą satysfakcją, przez innych – ze smutkiem w głosie) anegdota o wizycie polskich gwiazd na festiwalu w Międzyzdrojach.