Na jednym z ostatnich posiedzeń Sejmu posłowie SLD przekazywali sobie z rąk do rąk kartkę z wynikami przeprowadzonego przez Demoskop badania poparcia społeczeństwa dla partii politycznych i patrzyli na nią z niedowierzaniem. W żadnych sondażach dotąd SLD nie wypadło tak źle: dostało tylko 22 proc. wskazań – blisko połowę tego, co w ostatnich wyborach parlamentarnych. Nigdy dotąd ugrupowania opozycyjne nie deptały tak bardzo po piętach Sojuszowi – tym razem PiS dostał zaledwie o jeden procent wskazań mniej niż SLD, a Samoobrona – tylko o dwa procent mniej. Zaraz zaczną się ucieczki z tonącego okrętu – komentowano w ławach poselskich lewicy.
– Spowolniliśmy program, nie wszystko nam wyszło – przyznaje Stanisław Janas, wiceprzewodniczący SLD, działacz OPZZ. – Społeczeństwo jest zniecierpliwione, sprawę gmatwa dodatkowo afera Rywina. Wicepremier Kołodko za słabo odpowiada na niepokojące ludzi sygnały. Nie ma też jednomyślności w rządzie. A wszystkie frustracje idą na konto SLD.
Marek Dyduch, sekretarz generalny partii, uważa, że SLD źle prowadzi dialog ze społeczeństwem, a dotąd komunikacja z ludźmi była mocną stroną partii. – Oczekuje się od nas większej wyrazistości ideowej, staliśmy się za bardzo pragmatyczni, a przy tym nieczytelni w decyzjach. Musimy się uporać z wewnętrznymi kłopotami, także z polityką kadrową. Są osoby, które fatalnie reprezentują lewicę – uważa Dyduch.
W Sojuszu mówi się: byle do referendum. Ale co po nim? Wielu działaczy Sojuszu uważa, że należy szukać szerszej koalicji, dokonać historycznego przełomu i dążyć do współpracy z Platformą Obywatelską oraz ponownie z PSL. Rozłożyć odpowiedzialność za państwo i odkryć sposób na odzyskanie sympatii wyborców.