Aż wstyd tak pisać, gdyż media powinny być wiecznie niezadowolone, niezależne („niezależny dziennikarz sportowy” – mówi Marek Groński o pewnym sprawozdawcy tenisowym) i krytyczne nawet wobec turnieju pań. Tymczasem nie potrafię ze swojej rakiety wycisnąć nawet kropli goryczy. W czasach powszechnego załamania, kiedy rząd sięga dna, a posłowie – szczytu, aż trudno uwierzyć, że na Warszawiance wszystko grało. Przyjechało wiele znakomitych tenisistek, organizacja była doskonała (brawo!), dopisała pogoda i publiczność. Tylko polskie tenisistki odpadły jak jeden mąż.
Tenis jednak uszlachetnia. Weźmy pana Zygmunta Solorza, właściciela telewizji Polsat, wokół którego kilka lat temu unosiła się aura – napiszmy delikatnie – zdziwienia, z powodu kilku nazwisk, paszportów i milionów. Aurę tę Zygmunt Solorz podtrzymał kilka tygodni temu, zeznając – jak każdy człowiek z Towarzystwa – przed komisja sejmową, gdzie wyrażał się w sposób daleki od elegancji, mówiąc, że „wypił brudzia” i rozmawiał „o pierdołkach” z Adamem Michnikiem. Tymczasem na kortach Warszawianki Zygmunt Solorz dzielnie grał w turnieju towarzyszącym, zorganizowanym na bocznych kortach dla osób z towarzystwa, wśród których widzieliśmy Jana Englerta, Krzysztofa Nersa, Janusza Zaorskiego i Roberta Rozmusa. Grano bez kantów, kłótni i pierdołek – co za ulga po oglądaniu komisji śledczej.
Na trybunach – starzy dobrzy przyjaciele tenisa przez duże „T”. Wśród nich: Maria Ginter, o której Aleksander Fredro – jeden z pionierów damskiego tenisa w Polsce – napisał fraszkę:
„Sommer oder Winter
na kortach zawsze Ginter”.