Krzesła z przodu zajęte przez radnych, sołtysów i nauczycieli (granatowe garnitury, odświętne garsonki). Od szóstego rzędu – gimnazjaliści. Nudno, duszno, stół z zielonym suknem na podeście. – No nie, to beznadziejne, znowu linia demarkacyjna, po co ten stół, mówiłam, żebyśmy siedzieli jak najbliżej ludzi – denerwuje się Róża Thun, szefowa Fundacji im. Schumana, która od wielu miesięcy jeździ po Polsce z debatami europejskimi.
Dziesięciotysięczna podkarpacka Kolbuszowa, położona między Rzeszowem a Tarnobrzegiem, będzie debatować o Unii. Miasto leży nad potokiem Nil i to jedyny kosmopolityczny akcent w tym miejscu. Rolnicza okolica, prowincja zwyczajna aż do bólu. Goście z Warszawy to obcy świat, co oni wiedzą o prawdziwych problemach. – Patrz, jakie młokosy będą nas uczyć – grupa sołtysów (ogorzałe twarze, twarde ręce, wszyscy grubo po pięćdziesiątce) milknie na chwilę, widząc włączony dyktafon.
Ci z Schumana mają patent na ciężką atmosferę na starcie: ujawnić, że żaden z gości nie jest warszawianinem. Tomasz Bańko, dyrektor generalny: – Pochodzę z Mieszkowa pod Katowicami. Rafał Rowiński, koordynator projektu: – Jestem z Wałbrzycha. Róża Thun: – Kraków. Janusz Onyszkiewicz: – Przemyśl. Bartek Nowak, Europejski Konwent Młodych: – Pochodzę z Wojkowic. Jarosław Reczek, dyrektor Departamentu Integracji Europejskiej Urzędu Wojewódzkiego: – Rzeszów. Agata Jurkowska, Regionalne Centrum Informacji Europejskiej: – Rzeszów.
Na sali akceptujący pomruk: tak jakby nasi. A w chwilę potem szum zdumienia – że goście tak szybko oddają głos gospodarzom.
Runda I: gruszka za wysoko
– Stefan Orzech jestem, przedsiębiorca.