Czy ten scenariusz zostanie zrealizowany, okaże się po 8 czerwca bieżącego roku, kiedy policzone zostaną głosy oddane w referendum. Jego wynik zadecyduje bowiem o tym, czy rząd Leszka Millera rzeczywiście przetrwa jeszcze 16 miesięcy i czy z tego paktu uda się zrealizować coś więcej niż tylko punkt o przedterminowych wyborach.
W ostatnich tygodniach, które doprowadziły do przesilenia politycznego o znaczeniu o wiele większym niż tylko kolejne dwie zmiany kadrowe w gabinecie Millera, najgorzej poinformowanym człowiekiem w Polsce był rzecznik rządu. W czasie gdy wszyscy mówili już o dymisji ministra skarbu Sławomira Cytryckiego, rzecznik rządu nie tylko o podaniu o dymisję nie słyszał, ale nawet zapewniał, że minister pracuje jak zwykle. Rzecznik rządu nic nie wiedział o dymisji ministra zdrowia Marka Balickiego, choć pisały o niej wszystkie gazety. Nie wiedział nawet, czy dotarło do Kancelarii Premiera pismo ministra Balickiego z nazwiskami kandydatów do rady Narodowego Funduszu Zdrowia, którego szefem zostawał właśnie Aleksander Nauman, bo „nie był jeszcze w biurze”.
W tych dniach pogubił się jednak nie tylko rzecznik rządu. Także premier, który wszedł w nazbyt ostre zwarcie z prezydentem, zdawał się nie zauważać, że w końcu z każdą zmianą w rządzie ostatecznie będzie musiał przyjść do Aleksandra Kwaśniewskiego. I że nie uda się ignorować całkowicie woli prezydenta, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że misja premiera wyczerpuje się, a sytuacja wymaga przynajmniej przemyślenia i być może wycofania się Millera do drugiej linii. Prezydent nie miał instrumentów i politycznej siły, by rząd zmienić, zdołał jednak wymusić decyzję o przyspieszonych wyborach, która Sojuszowi Lewicy Demokratycznej daje szansę na uzyskanie przyzwoitego wyniku, a nawet wygranie wyborów w czerwcu 2004 r.