Absolwentka zarządzania (1977) rozpoczęła przygodę z filmem przez przypadek. Wpadła pogadać do przyjaciela, który statystował w wytwórni filmowej na Chełmskiej. Akurat kręcili „Człowieka z marmuru”, potrzebni byli dodatkowi statyści i nagle Łepkowska znalazła się na planie z gorącą cegłą. – Tam jest moment, kiedy mówię: „Start!” i przez chwilę jestem sama na ekranie. W umowie miałam napisane: „Komentator rekordu”. Drugi reżyser Witold Holz zaraz miał zacząć pracę przy „Barwach ochronnych” Zanussiego i zaproponował mi statystowanie. Akurat były wakacje, mojego ówczesnego męża wzięli do wojska, nie miałam nic specjalnie do roboty. Strasznie mnie to wciągnęło.
Zanim przystąpiła do realizacji marzeń, dostała – takie czasy – nakaz pracy w przedsiębiorstwie transportu i spedycji przemysłu mięsnego. Przepracowała w nim rok jako młodszy referent. W międzyczasie przeglądała scenariusze, które mąż, pracujący w redakcji filmowej telewizji, przynosił do domu. Pomyślała, że mogłaby sama spróbować. Pierwszy napisany scenariusz schowała do szuflady, drugi wysłała na konkurs, dostała wyróżnienie. Zaczęła pisać do tygodnika „Film”, wywiady, reportaże z planu. Postanowiła zdać do studium scenariuszowego. – Wiedziałam, że absolutnie nie chcę wrócić do tego transportu mięsnego. To studium scenariuszowe to była forma ucieczki. Uznali, że jestem za mało zdolna i przyjęli mnie na wolnego słuchacza. Mówili, że jak się sprawdzę, to mi dadzą indeks i normalny dyplom, ale zmienił się rektor szkoły filmowej i nowy nie respektował obietnic. Dyplomu nie dostałam, mimo że moja pierwsza praca roczna została zrealizowana w postaci profesjonalnego filmu. To były „Wakacje z madonną” inspirowane reportażem Ryszarda Kapuścińskiego.