Wszystko zaczęło się w 1683 r., kiedy to Nikodem Żaboklicki, pułkownik husarii, kasztelan kamieniecki, a zarazem właściciel Radomyśla wystawił – idącemu z odsieczą pod Wiedeń Janowi III Sobieskiemu – oddział piechoty i służby technicznej. Służba, jak ją później nazwano – kwatermistrzowska, dzisiaj powiedzielibyśmy – logistyczna, zajmowała się nie tylko naprawami sprzętu i broni, organizacją obozowisk, ale także lazaretami, a po bitwie 12 września sprawiała pochówek poległym. Wiernym i niewiernym niosła więc ostatnią, humanitarną pomoc.
Jako że wiktoria wiedeńska, która ocaliła Europę przed zalewem islamu, pochłonęła wiele ofiar, radomyślanie musieli pochować kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Z tego powodu wrócili do domu dopiero pół roku później, w Wielki Piątek 1684 r. – Własne mundury mieli sfatygowane – opowiada Stanisław Myszka, emerytowany nauczyciel historii i przysposobienia obronnego, autor wydawanej właśnie monografii „Radomyśl nad Sanem. Dzieje miasta i parafii”. – Przebrali się więc w zdobyczne stroje i zbroje tureckie, weszli do kościoła podczas nabożeństwa i zaciągnęli straż przed grobem Pana Jezusa. I tak jest do dzisiaj.
Jeszcze wcześniej, bo w 1656 r., podczas potopu szwedzkiego, radomyślanie wsławili się tym, że w bitwie pod Rudnikiem zdobyli zastawę kuchenną należącą do monarchy szwedzkiego Karola Gustawa.
Grono młodzieży
Dwa tygodnie przed Wielkanocą Marcin Kiełbasa, 23 lata, oficer, który będzie prowadzić armię Turków (28–30 osób), wyjmuje z szafy swój mundur. Musi sprawdzić, czy przypadkiem mole się do niego nie dobrały. Mundur składa się z kurtki amerykańskich marynarzy z grubego, czarnego sukna, ze złotymi guzikami z amerykańskim orłem i napisem „US Navy”.