Archiwum Polityki

Gwiazdy bez orbit

Markę teatru zawsze budowały jego etatowe gwiazdy. Dziś – im większa gwiazda, tym rzadziej bywa w teatrze. Przynajmniej w tym, w którym jest na etacie.

Co oznacza bycie gwiazdą w teatrze dziś, kiedy, jak ujął to Jerzy Radziwiłowicz, aktorzy „przywrócili temu zawodowi to, co jest jego istotą, zrywając różne posłannictwa i ciężary, które na nim ciążyły”?

– Nie mamy klasycznego rynku, którym rządzą sprawdzone kryteria – zauważa Marek Kondrat. Festiwal Gwiazd w Międzyzdrojach, czyli rodzimy erzac czegoś światowego, skupia „artystów” w większości mi nie znanych. Słowo gwiazda zdewaluowało się. Janda, która stworzyła sobie wizerunek niemal przedwojennej gwiazdy, musi teraz konkurować z jakąś panienką z sitcomu. Brakuje hierarchii.

Za to konkurencja jest coraz silniejsza: do starszych aktorów, który swoją pozycję zdobyli wielkimi kreacjami scenicznymi, dołączyli młodsi wykreowani przez serial i kolorowe pisma, rzadziej film.

Aktor prawdziwe pieniądze zarabia poza teatrem. Jak można usłyszeć w środowisku, wynagrodzenie za jeden dzień zdjęciowy w serialu w niektórych przypadkach wynosi tyle, ile miesięczne zarobki aktora w teatrze. Za dużą (choć nie pierwszoplanową) rolę można dostać od 1 tys. zł za dzień zdjęciowy (w „Złotopolskich”) do 2 tys. zł (w „Na dobre i na złe”). Wielkie gwiazdy za gościnny i jednorazowy występ mogą zainkasować do 4 tys. zł.

Publiczność lubi twarze z seriali

Takiej pokusie nie oparli się nawet artyści teatru Rozmaitości, sceny, która pod wodzą Grzegorza Jarzyny miała stać się zalążkiem nowego, serio traktowanego aktorstwa, odtrutką na warszawską sztampę i grę pod publiczkę. Niedawno zdegustowany recenzent „Gazety Wyborczej” zamiast recenzji z Rozmaitości streścił odcinek telenoweli „M jak miłość”.

Polityka 21.2005 (2505) z dnia 28.05.2005; Kultura; s. 76
Reklama