Zegar przed Muzeum Narodowym odmierza czas do igrzysk olimpijskich w Pekinie (2008 r.). Chińczycy pstrykają mu zdjęcia miniaturowymi aparatami. Zagraniczni turyści wyciągają cyfrówki. I jedni, i drudzy odwrócili się plecami do placu Tiananmen. Pieniądze i igrzyska więcej dziś znaczą niż komunizm czy demokracja.
Górska wioska Ainów, jednej z chińskich mniejszości etnicznych; rzeka oddziela ją od Birmy. Wczesnym rankiem z domów wymykają się kobiety, mężczyźni i dzieci. Wędrują w krzaki nad rzekę. Na ten widok świnie podrywają się z legowisk i drobnym truchtem biegną za ludźmi. Kucający odganiają patykami co bardziej niecierpliwe zwierzęta.
Cztery godziny lotu samolotem na północny wschód leży Pekin. Najbardziej reprezentacyjny punkt stolicy to plac Niebiańskiego Spokoju (Tiananmen) i brama do pocesarskiego Zakazanego Miasta.
Polityka
21.2005
(2505) z dnia 28.05.2005;
Na własne oczy;
s. 116