Małżeństwa powtórne w Polsce są związkami dość świeżej daty i występują liczniej gdzieś od lat 60. Początkowo zawierały je osoby owdowiałe, choć szlachetniej było, żeby wdowa, utraciwszy męża, zostawała mu wierna do własnej grobowej deski, chodząc w żałobie jak żona Andrzeja Korczyńskiego z „Nad Niemnem” Orzeszkowej. Zamążpójście było czymś w rodzaju zdrady zmarłego i coś z tego osądu przechowało się do dziś w małych miejscowościach.
Związki osób rozwiedzionych zdarzały się rzadko i były nader podejrzane. Rozwodnik wykluczony – takie zastrzeżenie spotykało się w anonsach matrymonialnych, które od lat 70. drukowały popularne gazety. Anonsów takich w stosunku do kobiet w ogóle nie zamieszczano, bo rozwódka była na rynku matrymonialnym kandydatką trwale wybrakowaną.
W ostatnich dekadach liczba recydywistów małżeńskich wzrasta, zwłaszcza w mieście. Córka jednej ze znajomych Leszka Talki i Moniki Piątkowskiej, autorów felietonów małżeńskich w „Gazecie Telewizyjnej”, wróciła raz ze szkoły z pretensją: dlaczego ja nie mam nowego taty? Wszyscy w klasie mają nowych tatów, a ja nie.
Częściej żenią się po raz drugi mężczyźni niż kobiety. Ze świeżo ogłoszonych wyników Narodowego Spisu Powszechnego z 2002 r. wynika, że rozwiedzionych kobiet jest 635,8 tys., a mężczyzn 494,2 tys., różnica między tymi dwiema liczbami wskazuje, że przynajmniej sto kilkadziesiąt tysięcy mężczyzn ożeniło się po raz drugi, a kobiety pozostały samotne.
Sami, zwykle po rozwodzie, najczęściej wybierają panny, woląc materiał świeży, nieprzechodzony i w nadreprezentacji – do wyboru, do koloru (według Rocznika Statystycznego 6709 ślubów w 2001 r. na 25 889 powtórnych ogółem). Ale i rozwódki cieszą się już wzięciem (6515 ślubów), co dowodzi, że rozwód przestaje kobietę dyskwalifikować.