Archiwum Polityki

Stacje bez pociągów

Dworzec kolejowy psuje się od poczekalni. Później umierają kasy, przechowalnia bagażu, dyżurka ruchu, w końcu kruszą się perony. Ale nawet wtedy ludzie, którzy zadomowili się w opuszczonych stacjach, nie dają za wygraną. Dzięki nim stare dworce budzą się do nowego życia.

Zaczęło się dawno temu, gdy mama dostała od kolei zamianę mieszkania na większe. Tyle że na stacji – wspomina Leokadia Stachowiak, która mieszka w najniebezpieczniejszym miejscu we wsi Chełchy. To biedniutka wieś na Mazurach Garbatych. Po wielkim PGR zostało osiedle, wychowuje się w nim drugie pokolenie bezrobotnych. – Od kiedy odjechał stąd ostatni osobowy, lumpy z bloków schodziły się po zmroku, żeby pić denaturat w poczekalni – opowiada Stachowiakowa. – Jak się napili, to zaczynali demolować stację. A mocna była, poniemiecka. Stuletni piec kaflowy roztłukli łomami.

Dziś stacja nie jest już mocna. Umiera kryjąc w sobie dwie rodziny wegetujących w ruinach domowników.

Leokadia Stachowiak z mamą Wandą Straszyńską mieszkają na górze. Dwa pokoje, kuchnia i strych pomyślane były jako mieszkanie dla całej rodziny niemieckiego zawiadowcy. – Chciałyśmy to odkupić, żeby uratować budynek, pieniądze nawet zdobyłyśmy – mówi pani Wanda. – Nie dało rady. Urzędnicy nie wyrazili zgody, bo okazało się, że działka należy do gminy, a budynek do PKP. Kolejowi zaczęli odsyłać do gminnych i z powrotem. W końcu, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, kolejowi przysłali robotników, którzy zamurowali okna w poczekalni.

– Lumpy jednak cegły wyrwali i schodzą się ciągle wieczorami – mówi pani Wanda, drobna, przestraszona staruszka. Kiedy na dole zostało już wszystko zniszczone, obie panie zafundowały sobie złego psa. Cygan pogryzł między innymi księdza, który przyszedł na górę po kolędzie. Ale po zmroku nawet pies, który cały dzień wygrzewa się na peronie, boi się zejść na dół. – Najgorsze jest, jak czasem w nocy trzeba iść do wygódki za potrzebą – drewnianą budkę sąsiedzi zbili, kiedy potłuczone umarły dworcowe toalety.

Polityka 27.2003 (2408) z dnia 05.07.2003; Na własne oczy; s. 92
Reklama