W centrum miasta staje wielka armata. Nagle z lufy, niczym pociski, wylatują bracia Kaczyńscy, Jan Rokita i inni politycy-wędrownicy – to znaczy przebrani za nich działacze. – Kiedy zaczynają głosić swoje hasła, pojawia się wielka pszczoła, symbolizująca UL i rozgania towarzystwo – roztacza wizję Sebastian Furtak, 25-latek z Gdańska, członek świeżo powołanej partii Unia Lewicy. „AWS comes back – are you ready?” – taki ma mieć tytuł happening młodych ulowców, przestrzegający przed powrotem do władzy prawicowych polityków.
Zjednoczenie ruchów określanych mianem prawdziwie ideowych sił lewicy chodziło po głowie Izabeli Jarudze-Nowackiej od dawna. Lewicową wrażliwość odkryła w sobie na długo, zanim zaangażowała się w życie polityczne. Aktywność publiczną zaczęła w połowie lat 80. od Ligi Kobiet Polskich. Kilka lat później znalazła się w świetle reflektorów obok Zbigniewa Bujaka, jako współorganizatorka komitetów na rzecz referendum w sprawie karalności przerywania ciąży. Potem był nieudany start w wyborach parlamentarnych w 1991 r. z list Ruchu Demokratyczno-Społecznego.
Dwa lata później, już w barwach współtworzonej Unii Pracy, Jarudze-Nowackiej poszło lepiej. Postulaty feministyczne, które głosiła, cieszyły się poparciem większości partyjnych kolegów, którzy rok temu wybrali ją na szefową UP. Jej autorytet okazał się jednak za mały do ogarnięcia partii – niewielkiej, ale splecionej gęstą siecią układów.
Po stronie mrówek
Kiedy obejmowała stanowisko szefowej UP, zaprosiła na kongres przedstawicieli małych ugrupowań na lewo od SLD. – Uważałam, że jeśli Unia ma być wyrazista, nie tylko powinna się uwolnić od SLD, ale też otworzyć na inne ugrupowania. W grudniu 2004 r.