Triumfują dietetycy – krzyczy opozycja po kolejnych przegranych głosowaniach i bezradnie rozkłada ręce. To, że obecny parlament przetrwał tak długo, to ich zasługa. We wszystkich najważniejszych sprawach zawsze stają po stronie tych, którzy gwarantują, że diety (2381 zł wolne od podatku plus 10 tys. na biuro poselskie) oraz uposażenia (9526 zł) w przypadku posłów zawodowych nadal będą wpływały na konto.
Dlatego poparli powstanie rządu Marka Belki, dlatego nie pozwolili zrobić krzywdy żadnemu z jego ministrów, dlatego pomogli w przyjęciu budżetu i wreszcie uratowali Sejm przed rozwiązaniem. Dietetycy to posłowie maleńkich kół i niezrzeszeni. Z tych ostatnich aż 24 głosowało przeciw rozwiązaniu Izby, wstrzymało się od głosu (ten sam skutek) lub nie głosowało w ogóle. Ale też wielu posłów z SLD wie, że nie ma żadnych szans na ponowny wybór, dołączają więc do sejmowej sfery budżetowej. W sumie ponad 70 posłów działa już poza macierzystymi ugrupowaniami, które wprowadziły ich do Sejmu. To siła, która może decydować niemal w każdym głosowaniu.
Kiedy spytać dietetyków, dlaczego tak zależy im na trwaniu obecnego Sejmu, zawsze padają te same argumenty. Wszyscy wskazują na oszczędności, jakie daje połączenie wyborów prezydenckich, parlamentarnych i referendum nad traktatem konstytucyjnym. Te argumenty podnoszą przede wszystkim posłowie Stronnictwa Gospodarczego (dawniej Federacyjnego Klubu Parlamentarnego), nowego tworu Romana Jagielińskiego grupującego secesjonistów z różnych klubów parlamentarnych. SG nie jest notowane w żadnych sondażach wyborczych i samodzielny start w wyborach zakończyłby się klęską. Członkowie Stronnictwa potrzebują czasu na kuluarowe negocjacje i podczepienie się pod szyld jednej z dużych partii. – Rozmowy trwają – przyznaje Jagieliński.