Cyberprzestrzeń – niematerialne, ale jak najbardziej rzeczywiste środowisko ludzkiej aktywności, wykreowane przez nowe technologie komunikacyjne. O realności cyberprzestrzeni świadczą krążące w niej miliardy dolarów i nasilająca się walka o władzę. Lawrence Lessig, profesor prawa ze Stanford University w USA, ostrzega, że stawką tej walki jest wolność i demokracja w XXI w. Lessig, twórca inicjatywy Creative Commons, to doskonały prawnik, jeszcze lepszy wykładowca i zaangażowany misjonarz sprawy wolności w dobie Internetu. Cyberprzestrzeń potrzebuje konstytucji, czyli zbioru zarówno formalnych, jak i opartych na zwyczaju reguł postępowania – głosi profesor ze Stanfordu. Po co? Przecież wydawało się, zwłaszcza w pierwszym etapie internetowej eksplozji w połowie lat 90., że wykreowany przez Internet świat jest oazą wolności, którą powinny regulować tylko ludzka zdolność do samoorganizacji i wolny rynek.
– To utopia, podobna do tej, jaką amerykańscy doradcy zafundowali krajom Europy Środkowo-Wschodniej po upadku komunizmu – odpiera Lessig. Stwierdzenie to popiera swoim doświadczeniem, z wykształcenia jest bowiem konstytucjonalistą i na początku lat 90. pracował w University of Chicago. A Chicago – jak pisze, rozpoczynając swą pierwszą głośną książkę „Code and Other Laws of Cyberspace” (Kod i inne prawa cyberprzestrzeni) z 1999 r. – „było ośrodkiem badań nad rodzącymi się demokracjami Europy Środkowej i Wschodniej. Ja w nich uczestniczyłem”.
Poczynione wówczas obserwacje komentuje dzisiaj: – Nasi eksperci fundowali wam recepty oparte na naiwnym przekonaniu, że wystarczy w miejsce rozkładającego się państwa komunistycznego ustanowić kilka formalnych instytucji, przeprowadzić prywatyzację i wprowadzić wolny rynek jako uniwersalne medium społecznej organizacji, by zakwitła demokracja i wolność.