Napisał w „Przeglądzie” Krzysztof Teodor Toeplitz: „Możemy oczywiście nadal obnosić się ze swoimi krzywdami i kultywować nasze fobie, co zamierzamy zrobić w Moskwie 9 maja, ale nie liczmy na niczyje współczucie. Będzie to raczej powód do patrzenia na nas jak na skansen w Europie, która intensywniej myśli o tym, co będzie za 50 lat, niż o tym, co było 50 lat temu”.
Święte słowa! Dorzucić wszakże trzeba, że patrzeć będą na nas nie tylko z politowaniem, ale i rosnącym zdenerwowaniem. Polacy bowiem nie tylko obnoszą się, ale również pouczają. Rosja ma na przykład rozliczyć się ze swoją historią i bardzo nieładnie – w tym momencie groźnie kiwamy paluszkiem – że tego jeszcze nie zrobiła, nie założyła włosiennicy i nie pomasochizowała się wystarczająco. A jeśli Rosjanie uważają po prostu, że odwrócili kartę i babranie się w niechlubnych rozdziałach przeszłości do niczego konstruktywnego ich nie doprowadzi? Tak w końcu grosso modo potraktowali Hiszpanie swój frankistowski garb, Francuzi – cienie Vichy albo blizny wojny algierskiej, Słowacy – czasy księdza Józefa Tiso etc. Niemcy byli w innej sytuacji, gdyż, nie umniejszając w niczym wagi powojennego odrodzenia moralnego, denazyfikację przeprowadzali tam zwycięscy alianci. Mamy więc co najmniej dwa modele stosunku do bolesnej przeszłości. Czy ów rozliczeniowy prowadzi rzeczywiście do jakowegoś katharsis? Bardzo trudno byłoby dać jednoznacznie pozytywną odpowiedź. Na pewno dobrze się stało, że ujawniono w Polsce prawdę o zdarzeniach w Jedwabnem. Wszelako, pomimo solennych uroczystości i obecności na nich pana prezydenta Rzeczypospolitej, do świadomości ilu Polaków prawda ta dotarła?