Archiwum Polityki

Myślałem, że jeszcze zaskoczę

Były prezydent Lech Wałęsa był gościem Salonu „Polityki” w Sopocie.

CZY RZECZPOSPOLITA DOBRZE SIĘ Z PANEM OBESZŁA?

Wolałbym, żeby mnie nadal noszono na rękach, a nie bluzgano na mnie. Ale to ja najwięcej na zmianach zarobiłem: dwie profesury, ponad sto doktoratów, Nobel, medali co najmniej 20 razy tyle co Breżniew. Nie noszę tego, bobym nie udźwignął. Wszystko jest na Jasnej Górze. Czego ja mogę więcej wymagać? Z elektryka na prezydenta – kariera tysiąclecia! Ale mnie o karierę nie chodzi. Ja robiłem na ochotnika, mnie o pieniądze nie chodziło, a dostaję 3 tys. na rękę. Jak na elektryka to dużo, jak na prezydenta – chyba nie. Nie mam żadnych pretensji.

MOŻE MIEJSCE W SENACIE?

Nie byłem dość wykorzystany, a każdy, kto zajmował ważne stanowisko, ma swoje kontakty. Boczyłem się na Kwaśniewskiego, to prawda, ale gdyby mnie poprosili, żebym wsparł negocjacje w Brukseli lub inne – nie mógłbym odmówić. Na końcu samolotu, ale bym wsiadł i przekonywał. Kiedy mi Clinton powiedział: „Chcieliśmy wam dać plan Marshalla”, odpowiedziałem: „Przy mnie proszę nie żartować. Plan Marshalla był jak kwiatek do trumny. Najpierw oddaliście nas Rosjanom, a potem oferowaliście plan Marshalla”. Innym razem, z polecenia prezydenta, przyjechała pani Allbright, a ja chciałem rozwiązać Rosję i byśmy to zrobili. A ona złapała mnie za ręce i mówi: „Tego – nie! Bo te wszystkie bomby atomowe i broń masowej zagłady to oni trzymają w tych republikach, i one wejdą w ich posiadanie”. Oni nawet nie wiedzą, co mają. Gdybyśmy rozwiązali Rosję, to oni by nie wiedzieli, jak to konserwować, jak tego pilnować, wysadziliby cały świat w powietrze.

Polityka 18.2005 (2502) z dnia 07.05.2005; Salon Polityki; s. 104
Reklama