W 2001 r. już się wydawało, że pogrzebie go anarchistyczna przeszłość. Co to za minister, wołali przeciwnicy, który brał udział w walkach ulicznych z policją, rzucał w nią kamieniami, a także utrzymywał kontakty z terrorystami! To właśnie świetny minister – odpowiadali zwolennicy. Szaweł zmienił się w Pawła, a jego pokręcona biografia pokazuje, że niemiecka demokracja jest stabilna. Syn marnotrawny powrócił. Młodzieńczy bunt pokolenia 68 (nazwanego tak od 1968 r., roku studenckich manifestacji, buntu i barykad) był zasadny: oni byli idealistami, a niemieckie społeczeństwo wciąż pełne brunatnego nalotu. Rodzice nie rozliczyli się ze swojej wojennej przeszłości. Fischer jako minister to był symbol: oto wczorajsze pokolenie kontestujące władzę samo doszło do władzy; znakomity znak pojednania Niemców samych ze sobą. Wara więc od Joschki!
W 2002 r. koalicja SPD i Zielonych ledwo, ledwo, ale jednak się utrzymała. A gdy kanclerz Gerhard Schröder – nie mając się czym wykazać w gospodarce – zaczął tracić popularność, minister Fischer zajął miejsce ulubieńca narodu. Inteligentny, dowcipny, zadumany nad losem świata polityk, sprawny intelektualista, ale jednocześnie wiarygodny kaznodzieja i aktor.
W 2005 r. historia zdaje się powtarzać. Teraz opozycja zaatakowała już nie anarchistyczną biografię ministra, lecz jego pychę, politykę i arogancki sposób kierowania resortem. I – nie tak nawet po cichu – otrzymała wsparcie urzędników z niemieckiego MSZ, którzy jawnie dostarczyli amunicji przeciwko swemu szefowi.
Afera wizowa zachwiała wizerunkiem Fischera
bardziej niż cztery lata temu fotografie z walk ulicznych sprzed lat, choć w rzeczywistości nie bardzo wiadomo, w jakim stopniu jest prawdziwa. Fakty są bowiem takie.