Archiwum Polityki

Niebezpieczna cnota

Jednym z silnych mitów, zakotwiczonym w konsumpcyjnym społeczeństwie, jest przekonanie o potrzebie ideowości.

Przejawia się to choćby w zarzutach, iż jesteśmy bezideowi, żyjemy w pustych czasach, nie kieruje naszym życiem żadne głębsze przesłanie, nie walczymy o nic, poza własnym dobrobytem, „o nic nam nie chodzi”. Chociaż raczej rzadko kogoś to przygnębia osobiście, istnieje mocne zbiorowe przekonanie, że tak jest źle, że trzeba coś z tym zrobić.

Ideowość jednak, poza swoją najszlachetniejszą postacią, czyli idealizmem, ma dość kiepskie papiery. O ile idealista kojarzy się z bezinteresowną pomocą, indywidualnym szerzeniem niekwestionowanego dobra w swoim otoczeniu, o tyle ideowiec walczy o zbawienie całego świata wspólnie z wyznawcami tej samej idei i, poza szlachetnymi wyjątkami, prowadzi to do fatalnych skutków.

Idealiści traktowani są jak nieszkodliwi marzyciele, naiwniacy, ludzie na marginesie życia. Ideowcy zaś prą do przodu, niemal zawsze tworzą kolektyw, ustalają w końcu wspólną ideologię, wydają manifest, organizują się na coraz wyższych szczeblach, a w konsekwencji chcą sięgać po władzę, która najlepiej, bo przy użyciu państwowych nakazów, pozwoli im wcielić ich koncepcje w życie. Określenie „prawdziwy ideowiec” bardzo często można było odnaleźć w oficjalnych biografiach czy też nekrologach działaczy PZPR.

Silna wiara w wyznawaną przez siebie ideę skłania do przekonywania do niej wszystkich dookoła, tak aby każdy mógł poznać jej zalety i wyjątkowość. Ideowość często jest fotogeniczna, charyzmatyczna, jak postać Che Guevary, wzorcowego człowieka idei, wcielającego ją w rewolucyjny czyn, także już w wersji represyjnego aparatu władzy na Kubie Fidela Castro. Idee równości najpełniej wcielano chyba w Kambodży, a zbrodnie reżimu Czerwonych Khmerów były efektem głębokich przemyśleń ideowego studenta zachodnich uniwersytetów, niejakiego Pol Pota.

Polityka 17.2005 (2501) z dnia 30.04.2005; Społeczeństwo; s. 96
Reklama