Archiwum Polityki

13 dzielnica

+

Nie od dziś wiadomo, że największe europejskie superprodukcje powstają nad Sekwaną. Uwiedzeni szlachetną, aczkolwiek utopijną, ideą stworzenia u siebie drugiego Hollywood, Francuzi wypuszczają co pewien czas cyrkowe widowiska, które różnią się od amerykańskiej tandety jedynie tym, że mówi się w nich w ich języku. Kluczową rolę w tej walce o rząd dusz i dużą kasę gra Luc Besson, producent oraz reżyser przebojowego „Leona zawodowca” i „Piątego elementu”. Pomysł scenariusza „13 dzielnicy” – kopii, czy raczej parodii „Ucieczki z Nowego Jorku” Johna Carpentera – wyszedł właśnie od niego, a film wyreżyserował jego kolega Pierre Morel. Jest to zrealizowany z pełnym rozmachem thriller science fiction, rozgrywający się w niedalekiej przyszłości w paryskiej dzielnicy zamienionej na więzienie. W getcie rządzą dzikie prawa, kto ma broń, ten przetrwa. Przywódca jednego z grasujących tam gangów staje się przypadkowo posiadaczem ładunku nuklearnego. Niebezpiecznego zadania odebrania mu śmiercionośnej broni podejmuje się młody, przystojny policjant, udający zbiegłego więźnia (Cyril Raffaelli). Potrafi nie tylko jednym celnym strzałem uśmiercić kilkunastu bandytów, ale też ze swadą i elegancją zmienia style walki, np. z kung-fu na nie mniej egzotyczny tajski boks. Wymyślając tę obfitującą w bijatyki historię, Besson starał się wyjść poza komiksowy schemat. Zadał sobie trud zaskoczenia widzów politycznym przesłaniem, którego oczywistość i nachalnie moralizatorski ton sprowadza, niestety, cały film do poziomu infantylnej bajki.

Janusz Wróblewski


+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe

Polityka 16.2005 (2500) z dnia 23.04.2005; Kultura; s. 69
Reklama