Archiwum Polityki

Kifaja!

Czy nadciąga wielka rewolucja demokratyczna na Bliskim Wschodzie? Zmiany bezsprzecznie widać, ale – jak to w świecie arabskim – inszallah, czyli jak Bóg da.

Nowy rok w regionie rozpoczął się od wyborów w Palestynie i Iraku, eksperyment demokratyczny przeprowadzili nawet Saudyjczycy – w pierwszych w historii królestwa częściowych wyborach lokalnych. Przez ponad miesiąc po śmierci byłego premiera Rafika Hariri Libańczycy okupowali stołeczne ulice domagając się w masowych manifestacjach niepodległości i końca syryjskiej dominacji. W Egipcie, po 24 latach sprawowania władzy, 76-letni prezydent Hosni Mubarak zapowiedział reformę konstytucyjną, która umożliwi wybranie prezydenta w powszechnych wyborach bezpośrednich.

Obserwując wydarzenia ostatnich miesięcy komentatorzy polityczni w państwach nieprzychylnych polityce zagranicznej George'a Busha, takich jak Francja, Niemcy czy Kanada, zaczęli patrzeć na wojnę w Iraku z innej perspektywy. Wielu nabrało wątpliwości: A może Bush ma rację? Może to rzeczywiście efekt domina? Tylko jak to się stało, że amerykański prezydent, który przecież ani w ząb nie rozumie finezyjnie skomplikowanej problematyki arabskiej (dostępnej jedynie umysłom wyrafinowanych Europejczyków), mógłby mieć rację?

Arabskie media nadal nie są zgodne co do tego, jak duży wpływ miały Stany Zjednoczone na zmiany nastrojów w regionie. Jednak życie polityczne na Bliskim Wschodzie powoli się zmienia, to nie ulega wątpliwości. Nie jest to może jeszcze proces pełnej demokratyzacji, ale na pewno początek odwilży. Czy zapowiada on koniec reżimów autorytarnych, łamania praw człowieka – tego nie wiadomo.

Arabowie z natury przyśpieszać niczego nie lubią, życie płynie leniwie i powoli, a na ważne rzeczy czas się jakoś sam znajdzie. Al-‘adżala min asz-szajtan – co nagle, to po diable. Tak samo jest z reformami. Rozpoczęły się one na Bliskim Wschodzie już w 1989 r.

Polityka 15.2005 (2499) z dnia 16.04.2005; Świat; s. 60
Reklama