Kiedy kilka lat temu polscy programiści zwyciężyli w jednym z międzynarodowych konkursów, nie wzbudziło to większej sensacji. Ot, kolejne studenckie zawody – można było pomyśleć – i akurat w Polsce znalazł się jakiś utalentowany chłopak. Gdy raz po razie systematycznie Polacy zwyciężali – sprawa nabrała rozgłosu. Lutowy sukces Tomasza Czajki w prestiżowych zawodach programistów TopCoder – dzięki któremu Uniwersytet Warszawski wyszedł na pierwsze miejsce w światowym rankingu uczelni kształcących informatyków – to już była jednak sensacja i hit dla wszystkich polskich mediów.
Przypomnijmy, co to jest ów TopCoder i dlaczego ten konkurs jest tak ważny. Otóż zawody te, współorganizowane przez najpoważniejsze firmy informatyczne, mają zasięg światowy, charakter zaś – ciągły. Uczestnicy jednocześnie raz w tygodniu zasiadają do podłączonych do Internetu komputerów, by rozwiązywać niebywale trudne zadania (warto odnotować, że Polacy przystępują do walki z konieczności nocą, bo konkurs rozpoczyna się o drugiej nad ranem naszego czasu). Na podstawie wyników tych spotkań prowadzi się dwa rankingi – indywidualny oraz uczelniany. Ogólnodostępny sieciowy turniej trwa rok i kończy się spotkaniem 24 najlepszych „w realu”, czyli na żywo.
Wyniki ostatniego takiego spotkania (marcowego) w kalifornijskim mieście Santa Clara nie trafiły już na łamy naszej prasy; a niesłusznie. Wprawdzie tych zawodów Tomek Czajka nie wygrał (był „tylko” drugi, ale w swej karierze wygrywał już TopCodera trzykrotnie!), wprawdzie czołowe miejsce i wysoką nagrodę finansową zgarnął Holender Mathijs Vogelzang z uniwersytetu w Groningen – ale wśród finałowych 24 najlepszych na świecie programistów znalazło się oprócz Tomka jeszcze trzech Polaków: Tomasz Idziaszek, Eryk Kopczyński i Marcin Michalski.