Archiwum Polityki

Wieś Mac City

Sukces zaczął wylewać się z miasta 10 lat temu. Z początku trochę niepewny i jakby przejściowy, rok po roku z coraz większym ciśnieniem drążył korytarz w zagonach kapusty i kalafiorów. Nad uprawami z dnia na dzień wystrzeliwały kolejne centra kariery, dostatku, rozrywki, z dnia na dzień zapełniały się zmechanizowaną procesją warszawiaków i podwarszawiaków. I tak powstało w Warszawie prawdziwe zachodnie City: nowe Aleje Jerozolimskie.

City zaczyna się tam, gdzie kończy dawna Warszawa: na placu Zawiszy. W XIX w. stały tu rogatki, które zamykały wytyczone wcześniej Aleje Jerozolimskie. W XVIII w. wokół placu na pewien czas zamieszkali Żydzi, przeganiani dekretami z jednego końca miasta na drugi. Stworzyli wówczas osadę nazwaną Nowa Jerozolima.

Grunt pod warszawskie City ma więc handlową tradycję. W ogóle historia City jest nieprzypadkowa, wręcz dla III RP symboliczna, bo co obiekt, to kawałek transformacyjnych przygód, które przeżywał nasz naród. Nabierając przy okazji rynkowego szlifu i całkiem nowych umiejętności.

Dolina owocowa

Makro Cash&Carry: pionier. Wcześniej o kilkanaście dni był w Warszawie tylko Hit. Wycięło amerykańskie Makro 62 206 m kw. kapusty, 4 km w pole za centrum, wystrzeliło czerwoniutką halą, w której kierunku ruszyli pierwsi wyposzczeni handlowo pielgrzymi.

Makro ćwiczyło spryt i życiową zaradność. Dostać się do sklepu nie było łatwo, bo należało posiadać kartę, że się te hurtowo sprzedawane towary nabywa celem dalszej działalności gospodarczej, a nie celem prywatnej konsumpcji. Jedną kartę na rodzinę skombinować nie było tak trudno – w końcu nieliczne były wtedy rodziny, które żadnej, nawet czysto wirtualnej, działalności gospodarczej nie prowadziły. Ale na jedną kartę wchodziły tylko dwie osoby, a wyprawy do Makro to był początek powszechnego dziś rytuału: na zakupy zaczynało się już jeździć z całą rodziną, w weekend, na pół dnia.

Na parkingu przed wejściem raz po raz padały komendy: Rozejść się. I z legalną kartą do Makro wchodziła babcia – pseudohurtownik, a reszta rodziny rozpierzchała się (babci biegać po parkingu i zaczepiać obcych nie wypadało), nagabywała przypadkowego klienta jednoosobowego: Czy mogę z panem wejść?

Polityka 14.2005 (2498) z dnia 09.04.2005; Na własne oczy; s. 108
Reklama