Transfer Factor pomaga na: infekcje (...), stany zmęczenia, astmę, alergię, cukrzycę, łuszczycę, reumatyzm, stwardnienie rozsiane, toczeń, schizofrenię, chorobę Alzheimera, a nawet nowotwory” – zapewnia internetowa reklama preparatu Transfer Factor. Każdego miesiąca, jak twierdzi jeden z dystrybutorów, udaje się mu sprzedać ok. 50 opakowań tego panaceum, będącego ekstraktem z krowiego mleka. – Bo zdrowie, proszę pana, to najcenniejsze, co mamy. Wydatek 250 zł za opakowanie w tym przypadku naprawdę się opłaca – przekonuje akwizytor, dyskretnie zalecający specyfik pacjentom w poczekalni warszawskiego Centrum Onkologii (bez zgody dyrekcji szpitala).
– Polacy kupują nie te lekarstwa, których potrzebują, ale te, które są lepiej reklamowane – ocenia prof. Wojciech Kostowski, kierownik Zakładu Farmakologii Klinicznej warszawskiej Akademii Medycznej. – Łykają też często preparaty nie dające żadnych korzyści zdrowotnych. Na szczęście zwykle drenuje to tylko kieszeń. Gorzej, gdy ktoś zdając się na alternatywne metody leczenia rezygnuje z prawdziwej medycyny.
Zdaniem mikrobiologów pod wpływem reklamy poddajemy się też niezdrowym modom higienicznym. – Nie ma powodu, byśmy wszyscy co dzień używali, intensywnie reklamowanych, kosmetyków przeciwbakteryjnych. Ich stosowanie paradoksalnie sprzyja infekcjom – podkreśla prof. Mirosław Łuczak, mazowiecki konsultant w dziedzinie mikrobiologii medycznej.
– W oczach wielu z nas lekarz to autorytet. Jego opinia zawsze jest słuszna. Dla reklamodawcy jest więc bezcenny. Za udział w reklamie płaci się mu nawet 15–50 tys. zł – zdradza pracownik agencji reklamowej.
Dr Agata Mościcka, neonatolog z Kliniki Neonatologii Akademii Medycznej w Poznaniu, śle uśmiechy z tysięcy opakowań „zdrowego” proszku do prania.