Lista zainteresowanych naszym mieszkaniem wydaje się niepokojąco długa. To mogą być m.in. strażacy, celnicy, pracownicy firm telekomunikacyjnych, przedstawiciele poczty, operatorzy kablówek, leśnicy, a także właśnie policjanci w pościgu za pirackim oprogramowaniem. Akcja miejscowej policji zrobiła w Bełchatowie wrażenie. Ludzie kasują zawartość twardych dysków. Młodzi wysyłają sobie ostrzegawcze esemesy. Rodzice wypytują dzieci, co zainstalowały na domowym komputerze. I czy aby nie ma tam jakichś „piratów”? A zapewne są.
– Nie znam nikogo, kto nie miałby w domu choć jednego pirackiego programu. Oryginalny Windows, Microsoft Office czy programy graficzne są drogie dla firm, a co dopiero dla ludzi – mówi sprzedawca w dużym sklepie komputerowym w Łodzi. On sam niczego nielegalnego klientom nie nagrywa i nie instaluje, bo to ryzykowne. – Duże sklepy są pod ciągłą obserwacją – mówi. Ale większość klientów zamawia goły komputer, bez żadnego oprogramowania. – Wiadomo że pewnie zainstalują pirata. Przecież nie po to kupują PC, żeby stał w kącie i obrastał kurzem. Komputer bez programu jest jak auto bez paliwa.
Niektórzy sprzedawcy ryzykują. Tak właśnie zaczęła się sprawa w Bełchatowie. – Dostaliśmy sygnał o możliwości popełnienia przestępstwa. W jednym ze sklepów sprzedawano podejrzanie tanie komputery z pełnym oprogramowaniem. Po sprawdzeniu okazało się, że oprogramowanie jest pirackie – mówi asp. Sławomir Szymański z Powiatowej Komendy Policji. Ale właściciel sklepu, któremu grozi teraz kara nawet do 5 lat więzienia, a na pewno duża grzywna, pogrążył też swoich klientów. Policja spisała z faktur adresy 130 mieszkańców Bełchatowa, którzy kupili u niego sprzęt. Teraz będzie każdego odwiedzać i sprawdzać, co ma na dysku.