Inspektor Janusz Tkaczyk trafił do Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi w maju 2004 r. Jego poprzednika odwołano po tym, jak policja w zamieszkach podczas juwenaliów śmiertelnie raniła dwójkę młodych ludzi. Zamiast gumowych kul do pacyfikacji tłumu użyto ostrej amunicji. W policyjnym magazynie broni panował bałagan: opakowania pocisków nie miały oznaczeń umożliwiających ich rozpoznanie. Nie był to jednak pierwszy znak, że w KWP w Łodzi źle się dzieje – w rankingu komend prowadzonym przez Komendę Główną od dłuższego czasu zajmowała ona ostatnie miejsce. Potrzebny był ktoś, kto przywróci łódzkiej policji zachwiane zaufanie społeczne i zrobi w niej porządki. Komenda Główna postawiła na Tkaczyka, który wcześniej był komendantem wojewódzkim w Olsztynie. Za jego rządów tamtejsza policja cieszyła się zaufaniem 82 proc. mieszkańców regionu – był to wówczas najlepszy wynik w kraju.
W Łodzi na efekty rządów Tkaczyka także nie trzeba było długo czekać – w ciągu kilku miesięcy wyniki wykrywalności przestępstw znacznie się poprawiły i w ogólnopolskim rankingu komend Łódź przeskoczyła kilka oczek w górę. Wydawało się, że wszystko idzie w najlepszym kierunku. Do stycznia.
W styczniu, w piśmie skierowanym do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Komendy Głównej Policji, związkowcy z NSZZ Policjantów zarzucili Tkaczykowi popełnienie przestępstwa oraz szereg nieprawidłowości w zarządzaniu komendą i zażądali jego odwołania. Przestępstwo miało polegać na tym, że Tkaczyk wypożyczył sobie za darmo meble z policyjnego magazynu. Komendant tłumaczy: – Przyjechałem do Łodzi bez rodziny. Nie miałem mieszkania ani sprzętów. Komenda miała mi przydzielić za darmo wyposażone mieszkanie służbowe, ale nie dysponowała żadnym lokum. Przez kilka miesięcy mieszkałem w pokoju gościnnym oddziałów prewencji, a potem w mieszkaniu wynajętym od prywatnej osoby.