Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Z Che na motorze

Rozmowa z Walterem Sallesem, brazylijskim reżyserem, autorem filmu „Dzienniki motocyklowe”

Janusz Wróblewski: – Dlaczego niemal 40 lat po śmierci Ernesto Che Guevary i po definitywnym odrzuceniu komunistycznej ideologii przez wschodnią Europę zainteresował się pan biografią przywódcy latynoskiej rewolucji?

Walter Salles:– Che to ikona. Dla mieszkańców Ameryki Południowej Guevara jest znakiem nadziei, symbolem zmian, na które wszyscy tam czekają i które muszą w końcu nadejść. Przygotowując się do filmu, przeczytałem trzy jego biografie. W każdej zobaczyłem innego człowieka. W świecie Zachodu Che funkcjonuje bez kontekstu. Jego wizerunek zniekształciła studencka rewolta 1968 r. Sztandary, czerwone koszulki i słynne, cytowane przez wszystkich hasło: „Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego”, sprawiły, że Che stał się idolem na równi z Castanedą, Beatlesami i Mao. Dla dzisiejszego pokolenia alterglobalistów jest już tylko abstrakcyjną ideą, kojarzącą się ogólnie z protestem, niezadowoleniem, antyamerykanizmem. To wynik komercjalizacji historii. W filmie staraliśmy się wrócić do korzeni, przedstawić Che takiego, jakim był w 1952 r., kiedy wsiadł na rozklekotany motor i razem ze starszym kolegą Alberto Granado ruszył na wyprawę w głąb Ameryki.

Ośmiomiesięczna podróż po Ameryce Łacińskiej zmieniła go wewnętrznie. Pochodzący z bogatej rodziny 23-letni student medycyny stał się orędownikiem socjalistycznej rewolucji. Nie był zimnym, nietolerancyjnym dogmatykiem?

We wstępie do „Dzienników motocyklowych” Ernesto Guevara pisze, że „osoba, która sporządziła te zapiski, umarła”. Nie chciałem mitologizować jego przemiany ani pokazywać, jak wyrasta na krwawego watażkę, który kilka lat później z Fidelem Castro obala reżim Batisty. Jakobiński Paryż miał swego Saint-Justa, partyzancka Hawana miała Che Guevarę, ale film zajmuje się innym etapem jego życia.

Polityka 8.2005 (2492) z dnia 26.02.2005; Kultura; s. 64
Reklama