Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Herodot by się uśmiał

Gdziekolwiek spojrzeć – sami historycy. Nie mam nic przeciwko historykom, ale odnoszę wrażenie, że historycy dorwali się do żłobu. Jeśli prawdą jest, że w IPN znajduje się 80 km akt, a Sejm będzie na ich opracowanie łożył dalsze miliony, to nie ma dzisiaj bardziej popłatnego kierunku studiów niż historia i bibliotekarstwo. Jeżeli Belka dołożył dwa miliony, to Rokita dołoży dwadzieścia. Półtora miliona nazwisk to posadka do emerytury. Bezrobocie sięga 20 proc., ale historycy mogą spać nad aktami spokojnie. Uniwersytet, na którym jeszcze niedawno przeważały łamagi skazane na te polskie dwa tysiące, dziś jest oblegany przez młodzież najbardziej dynamiczną. Po co wegetować w Instytucie Gruźlicy, jeśli można prosperować w IPN?

Mówi się nawet o otwarciu prywatnej praktyki historycznej. Mają być otwierane gabinety i kancelarie historyków na wzór kancelarii adwokackich i gabinetów lekarskich – będą, jak dentyści, wyrywać z teczek bolące fragmenty, wstawiać implanty, wystawiać świadectwa i zwolnienia. Pani S., jak tylko zaraziła się chorobą Wildsteina, poddała się leczeniu przez profesora historii, który przeprowadził analizę w poliklinice Ministerstwa Prawdy i wydał pacjentce zaświadczenie, że badanie przyniosło wynik negatywny. Nie stwierdza się prątków SB. Pani S. może nadal cieszyć się pełnią życia („Co ja powiem moim studentom?”– bała się S., zanim profesor udzielił jej pierwszej pomocy). Dr habilitowany, także z IPN, wystawił pani S. zaświadczenie na piśmie, dedykując jej swoje dzieło. Pani S. odetchnęła. Historycy przynieśli jej ulgę.

Może więc otworzyć pogotowie historyczne? Profesor i docent karetką pędziliby do pokrzywdzonych, podając sole trzeźwiące albo wywar z akt.

Polityka 8.2005 (2492) z dnia 26.02.2005; Passent; s. 99
Reklama