Julia Tymoszenko dostała urząd premiera dopiero wtedy, gdy położyła na stole tekst porozumienia zawartego z Wiktorem Juszczenką przed rokiem: Juszczenko obiecał Julii stanowisko w zamian za poparcie wyborcze. Nie chwaliła się tym, ze spokojem znosiła spory i przymiarki kolegów: Petra Poroszenki, Anatolija Kinacha czy Ołeksandra Moroza. Wiedziała, że dla otoczenia Juszczenki jej kandydatura jest kontrowersyjna ze względu na radykalizm, niechęć, jaką budzi na wschodzie kraju i na Kremlu, oraz kłopoty z wymiarem sprawiedliwości. Juszczenko wybierając Julię naraził się na krytykę koalicjantów, zwłaszcza socjalistów Moroza. Tłumaczył, że postąpił zgodnie z wolą narodu. Spór ucichł.
W parlamencie kandydaturę Julii Tymoszenko poparła większość, 373 z 450 deputowanych, również przeciwnicy polityczni. Przyjęto także skład i program rządu.
Jak przypomina Igor Kucenko, komentator parlamentarny niezależnej agencji Ekskluziw, koalicjanci pamiętają o czekających (w marcu 2006 r.) wyborach do Rady Najwyższej. Kłótnia o stanowiska i rozpad koalicji byłyby dziś największym błędem. Blok proprezydencki nie ma w parlamencie większości, a jeśli chce reformować ustrój i gospodarkę, musi tę większość zdobyć.
Przyjaciele i kumowie
Właśnie wybory parlamentarne wyznaczają horyzont rządowi. Oczekiwania są wygórowane: ludzie żądali zmian, to był jeden z powodów poparcia dla Juszczenki. Z drugiej strony, nawet powszechne przyzwolenie na reformy i panujący wciąż entuzjazm mają swoje granice. Jak długo i do jakich wyrzeczeń są zdolni Ukraińcy – to wciąż zagadka i rząd Julii Tymoszenko musi działać niczym saper. Tymczasem cały kraj nadaje się do remontu.
Nowy gabinet postrzegany jest jako zmiana jakościowa na scenie politycznej. Wkroczyło na nią nowe pokolenie: Julia Tymoszenko, cybernetyk, doktor ekonomii, ma 45 lat, ministrowie są jej rówieśnikami lub młodsi.