Z nostalgią i sympatią przeczytałem dwa felietony Jerzego Pilcha, w których protestuje przeciwko wprowadzeniu w meczach piłki nożnej powtórek wideo, pozwalających rozstrzygnąć sporne sytuacje. Argumentów dla uzasadnienia swojego sprzeciwu wylicza wiele i pod niektórymi doprawdy trudno się nie podpisać. W jednym wszelako (co z wielkim piszę smutkiem) myli się całkowicie. W tym oto, że pomysł z wideo „z całą pewnością nie zostanie wprowadzony”. Niestety, wprowadzony z całą pewnością zostanie i to już w stosunkowo nie tak odległym czasie. I nie chodzi o to, że niesłusznie powołuje się na rzekomy konserwatyzm Brytyjczyków, gdyż właśnie kluby angielskie najgłośniej i najuporczywiej nieszczęsnego wideo się domagają. Cały jednak jego tekst (a właściwie dwa teksty) jest hymnem ku czci młodości naszej górnej i chmurnej. Rzecz zaś w tym, że młodość owa przeminęła.
Piłka nożna dzisiaj to przede wszystkim wielki biznes. Kiedyś, za tych naszych sielskich dni, był ktoś piłkarzem Wisły, ktoś inny Cracovii. Coś to znaczyło. Dzisiaj są to pojęcia płynne. Piłkarz sprzedaje się, lub jego się sprzedaje, tam gdzie lepiej płacą i kropka. Stąd termin klub angielski, hiszpański, francuski ma dziś znaczenie czysto administracyjne. Kopią piłkę kosmopolityczni najemnicy. W grze są zaś często pieniądze ogromne, niewyobrażalne dla zwykłego zjadacza chleba, a nawet, jak się wydaje, laureata Nike. Sama suma pensji i premii płaconych zawodnikom przez czołowe kluby europejskie przekracza w szeregu wypadków 50 mln euro rocznie. I nie ma w tym filantropii – to się musi zwrócić. Wpływy z biletów i handlu gadżetami typu koszulki i szaliki to kropla w morzu klubowych potrzeb.