Zdrada za paszport, za pieniądze, za pomoc w karierze czy w rozwiązaniu osobistych problemów. To, co już wiemy o plugastwie świata wyłaniającym się z zachowanych resztek ubeckiego archiwum, jest tak porażające, że strach pomyśleć, co byśmy zobaczyli, gdyby te archiwa się zachowały w stanie nienaruszonym. W miarę ujawniania pikantniejszych historii i to, co zostało, niejednemu z nas zrujnuje obraz świata i otaczających go ludzi. Pewnie musimy to przejść – trochę gwoli prawdy i sprawiedliwości, trochę z rozpędu, a trochę ku przestrodze. Ale nie wolno nam ulec ponurej atmosferze, która już narasta.
Jeżeli przewidywania prof. Kieresa się sprawdzą, wkrótce zaleje nas fala nazwisk tajnych współpracowników (TW) peerelowskiej policji politycznej ujawnianych na prośbę pokrzywdzonych przez poprzedni system. W samym 1989 r. było około 90 tys. TW, ale w archiwach IPN są też nazwiska tysięcy tych, którzy „wypadli” z agentury, bo zerwali współpracę, byli nieużyteczni, poszli siedzieć albo wstąpili do partii (partyjnych formalnie na TW nie werbowano – zwykle rejestrowano ich jako KO, czyli „kontakty operacyjne”). W sumie zbierze się więc sto kilkadziesiąt tysięcy samych TW aktywnych lub zarejestrowanych w latach 80. Będą wśród nich nasi znajomi i krewni, mistrzowie i przyjaciele. Jeden na dwustu żyjących dorosłych Polaków! Wśród inteligentów może jeden na 50. Wśród osób publicznie aktywnych – może jeden na kilkunastu lub kilku.
Odnosząc się tylko do osób mających obowiązek składania oświadczeń lustracyjnych, sędzia Nizieński mówił o kilkuset adwokatach, kilkudziesięciu parlamentarzystach, sędziach i szefach mediów oraz o kilkunastu ministrach i wiceministrach, którzy byli zarejestrowani, ale dowodów współpracy nie udało się znaleźć.