Zdobyła światową sławę esejami o kiczu, fotografii i nieuleczalnych chorobach jako znakach społecznego odrzucenia. Pochłaniała książki od wczesnego dzieciństwa. Jako licealistka odwiedziła mieszkającego wtedy na emigracji w Ameryce Tomasza Manna, którego „Czarodziejską górę” zdążyła przeczytać w czternastym roku życia. Mann mówił o Wagnerze i Hitlerze, o potrzebie obrony cywilizacji przed barbarzyńcami, ona nie mogła oderwać oczu od półek z książkami, sięgających sufitu. Ponad czterdzieści lat później jej własna biblioteka liczyła 15 tys. tomów. Napisała 17 książek, w tym cztery powieści, które uważała za bardziej miarodajne niż eseje. Przekłady ukazały się w ponad 30 językach, w Polsce m.in. dzięki nieocenionej „Literaturze na Świecie”.
Na jej talencie i inteligencji poznali się szybko redaktorzy czołowych czasopism. Debiutowała w połowie lat 60., jeszcze przed wybuchem amerykańskiej kontrkultury – radykalnego buntu przeciwko polityce i społeczeństwu. Sprzymierzyła się z nim, ściągając na siebie ataki ze strony konserwatystów. To wtedy napisała, że Ameryka jest chora na raka ucieczkowej wydajności, zasypującej kraj coraz mniej potrzebnymi rzeczami, a biały człowiek – mimo wszystkich osiągnięć stworzonej przez siebie kultury – jest rakiem toczącym historię, bo jego cywilizacja niszczy inne i zagraża ekologicznej równowadze planety. Tych zdań nigdy jej nie zapomniano.
Kiedy zagadnąłem ją o to w 1998 r., zaciągnęła się papierosem i przeszyła mnie wzrokiem. – Proszę posłuchać – odpowiedziała modulowanym, aksamitnym głosem – nie pisałabym dziś w retoryce lat 60., ale analizę złych stron kapitalizmu nadal uważam za słuszną. Sporo podróżuję po świecie, mam wielu przyjaciół w Polsce, Rosji, Czechach, na Węgrzech, w dawnej Jugosławii i nie spotkałam wśród nich nikogo, kto nie byłby rozczarowany drastycznymi uproszczeniami, które wprowadza do kultury system kapitalistyczny.