Archiwum Polityki

Aleksander

+

„Aleksander”

, trzygodzinna filmowa biografia macedońskiego władcy, który w wieku 25 lat podbił niemal cały starożytny świat, miała być ukoronowaniem reżyserskiej kariery Olivera Stone’a. Amerykanin przygotowywał się do niej 10 lat, produkcja pochłonęła niemal 200 mln dol. W realizacji widowiskowych scen bitewnych wysiłki armii statystów wspierały programy komputerowe, gwarantujące jeszcze lepsze efekty niż we „Władcy Pierścieni”. Na planie stawiła się plejada hollywoodzkich gwiazd: od Anthony’ego Hopkinsa, któremu przypadła mało wdzięczna rola narratora Ptolemeusza, wspominającego wyczyny legendarnego przywódcy, po Angelinę Jolie, próbującą odważnie wcielić się w zaborczą matkę Aleksandra, oskarżaną przez historyków o zamordowanie króla Filipa II, ojca bohatera. Niestety, mimo wielkiego zaangażowania artystów film Stone’a przypomina nudny wykład akademicki niewiele mający wspólnego z szekspirowskim wymiarem tragedii, o której stara się opowiedzieć. Budując psychologię postaci Stone zastosował prymitywny psychoanalityczny klucz. Decyzję o szalonej wyprawie Aleksandra do Indii tłumaczy jego poczuciem winy wobec ojca, który nie chciał uczynić syna następcą tronu, oraz pragnieniem ucieczki przed obłąkaną matką. Dramat władzy uzasadnia erotycznymi kompleksami wojowniczego przywódcy i urazami nabytymi przez niego w dzieciństwie. Wprawdzie Colin Farrell (Aleksander Wielki) robi wszystko, by stworzyć ciekawą, wielowymiarową postać na miarę mitu, ale w tak wąsko zakreślonych ramach nie może się mu to udać. Klęskę „Aleksandra” przypieczętowuje nieznośnie patetyczna muzyka Vangelisa oraz nierówna warstwa wizualna, osiągająca poziom kiczu w przebarwionej na czerwono scenie śmierci bohatera poniesionej na polu bitwy ze słoniami.

Polityka 52.2004 (2484) z dnia 25.12.2004; Kultura; s. 80
Reklama