Archiwum Polityki

Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna

+++

Ascetyczny, zrealizowany w konwencji buddyjskiej przypowieści, dramat Koreańczyka Kim Ki-Duka „Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna” to jeden z najpiękniejszych i najmądrzejszych filmów kończącego się właśnie roku. Prosta baśniowa fabuła, rozgrywająca się w powolnym, medytacyjnym rytmie, podporządkowana jest przemijaniu pór roku. Każda symbolizuje inny etap życia człowieka: od utraty niewinności w dzieciństwie aż po duchową dojrzałość i śmierć. Abstrakcyjny charakter pięciu części filmu podkreśla klasztorna sceneria i pozornie oczywista relacja łącząca dwóch bohaterów: sędziwego mnicha i jego wiecznie buntującego się wychowanka. Mimo nauk i wyraźnych przestróg ze strony opiekuna niepokorny uczeń po kolei łamie wszystkie wpajane mu zasady. Narusza harmonię natury, poznaje, czym jest okrucieństwo, pożądanie, zazdrość, staje się mordercą, a na koniec próbuje odkupić winy. „Historia tego samego bohatera, ale w różnym wieku, opowiada o emocjach, jakich przez całe życie doświadcza człowiek – wyjaśnia Kim Ki-Duk. – Opisuje znaczenie dojrzałości i budowanie systemu wartości. To również znak, że zawsze jesteśmy narażeni na porywy, obsesyjne pragnienia, tęsknotę za niewinnością i cierpienie będące wynikiem morderczych intencji”. W magicznym filmie Koreańczyka pojawia się mnóstwo ukrytych odniesień do filozofii Zen i – co szczególnie ważne dla widzów z naszego kręgu kulturowego – także do wątków biblijnych. Dzięki nim „Wiosna...” nie jest egzotycznym rebusem, tylko czytelnym pod każdą szerokością geograficzną dziełem silnie działającym i na naszą wyobraźnię.

Janusz Wróblewski

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe

Polityka 52.2004 (2484) z dnia 25.12.2004; Kultura; s. 81
Reklama