Archiwum Polityki

Cela sentymentalnych morderczyń

+

Nie da się reżyserowi i aktorom przygotowującym w Teatrze Studio polską prapremierę sztuki Rony Munro „Więź” odmówić staranności i rzetelności. Ale czy warto było tak się starać? Może lepiej było znajomość z tym tekstem zakończyć na jego lekturze? „Więź”, niezależnie od bombastycznych cytatów z prasy angielskiej, jakie przytacza program, wygląda po prostu na naiwnie tandetny melodramat. Do kobiety odsiadującej dożywocie za zabójstwo męża zjeżdża na widzenie – po piętnastu latach braku kontaktu – córka. Od czasu skazania matki zrobiła karierę, jej postawa bizneswoman kontrastuje z dość prostymi manierami rodzicielki. Kobiety najpierw są sobie dość obce, stopniowo, z widzenia na widzenie, zaciska się ich więź, wyrażana dotykiem, spojrzeniami, słowami ckliwej tęsknoty. W końcu córka rzuca pracę, aby za wszelką cenę doprowadzić do rewizji procesu, matka jednak szlachetnym gestem oddala jej starania i zamyka się na zawsze w odosobnieniu, żeby nie psuć córce życia. Helena Mniszkówna płacze w zaświatach. Z góry psychologicznych banałów nie potrafiły odcedzić zbyt wiele prawdy ani dawno nie widziana Ewa Błaszczyk w roli szorstkiej więźniarki, ani Agnieszka Grochowska ostatnio z roli na rolę niepokojąco kopiująca te same chwyty aktorskie. O dziwo nieco ciekawiej – bo przynajmniej niejednoznacznie – wypadły drugoplanowe epizody Izabeli Szeli i Aleksandra Bednarza. Czy jednak naprawdę wysiłków całej czwórki – i reżysera Zbigniewa Brzozy – nie warto było skierować w rejony bardziej obiecujące niż cela dla sentymentalnych morderczyń?

Agnieszka Celeda

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe

Polityka 52.2004 (2484) z dnia 25.12.2004; Kultura; s. 82
Reklama