Piotrek grzebie w stercie pustych puszek po coli i piwie zalegających obok klawiatury komputera. – O, jest pieczątka – mówi. Jego pokój w krakowskim akademiku Żaczek (rozmiar mniej więcej trzy na trzy metry) jest szczelnie wypełniony zwałami paczek, pism, książek, gazet. Tu mieści się redakcja „Ha!artu”.
Urodzeni za Gierka
Są ostatnim pokoleniem, którego dzieciństwo przypada na PRL. Ostatnim, które przeżyło nabożną fascynację artykułami pochodzenia zagranicznego, które ustawiało na półkach meblościanek – jak relikwie – puste opakowania po produktach „stamtąd”.
Joanna Wilengowska (rocznik 1971) pisze w powieści „Japońska wioska”: „Pierwszy test pokoleniowy: jaki produkt i jakiej firmy był oznaką statusu w naszym dzieciństwie? Ogólny szacunek i podwórkowe poważanie wzbudzały żelatynowe miśki firmy Haribo.
Drugi test pokoleniowy: czy pamiętasz, ile kiedyś (właśnie wtedy) kosztowała guma Donald w Pewexie? Jeżeli pamiętasz, jeżeli boleśnie pamiętasz, być może należysz do mojego pokolenia. Odpowiedź brzmi: 35 centów.
Trzeci, i chyba ostatni, test. Jeżeli wiesz, kto i gdzie powiedział: Wszystko jest iluzją, niewątpliwie należysz do mojego pokolenia. Słowa te, jakże znaczące, wypowiedział osobnik o pseudonimie Cagliostro w »Panu Samochodziku i zagadkach Fromborka«”.
Gumy Donald, ocet, baba z cielęciną, generał zamiast „Teleranka”, magiczne inicjacje przy komputerze Atari – to tylko garść gadżetów. Nie wystarczą za pokoleniowy mit. Dezerterzy sami przyznają, że urodzili się w bezpłciowym czasie, ich przeżyciem pokoleniowym, pokoleniową traumą jest w gruncie rzeczy brak traumy. „Mit czasów kartkowych. Jest to właściwie mit na opak, rozpadający się, ukazujący swoją nietrwałość: ersatz mający się tak do mitu jak wyrób czekoladopodobny do prawdziwej wedlowskiej czekolady” – pisze Robert Ostaszewski (rocznik 1972), krytyk literacki i prozaik.