O operatorze kamery i fotografiku Feliksie T. krąży wiele anegdot. W połowie lat 90., już wówczas członek wyznaniowej gminy żydowskiej w Krakowie, zasłynął jako pośrednik w handlu nieruchomościami. Kupował i sprzedawał, często po niezwykle atrakcyjnych cenach, domy, które przed wojną należały do Żydów. Wtedy też ożenił się po raz trzeci. Jego wybranką została była już dziś urzędniczka krakowskiego magistratu.
Jedna z anegdot głosiła, że grupie Chasydów, która przyjechała z wycieczką do Polski, Feliks T. o mały włos nie sprzedał popularnego targowiska mieszczącego się w dawnej żydowskiej dzielnicy Kazimierz. Miał zapewniać turystów, że plac – w rzeczywistości własność miasta Kraków – to scheda po spokrewnionym z nim cadyku. – Cechuje go spora skłonność do konfabulacji – przyznaje jeden z członków gminy żydowskiej, proszący o anonimowość. – Wydawało nam się jednak, iż to dość niegroźna przypadłość.
Feliks T. brylował na krakowskich salonach. W kawiarniach i restauracjach pojawiał się w towarzystwie polityków, biznesmenów, a nawet jednego ambasadora. Zawsze w jarmułce, zawsze z pozdrowieniem Shalom na ustach. Lubił stawiać obiady i proponować swoim polskim, a także zagranicznym gościom darmowe noclegi w kamienicach w centrum Krakowa, których był właścicielem lub kuratorem.
Metoda przejmowania pożydowskich budynków była prosta i używana dość powszechnie. Stosowano ją w Krakowie wielokrotnie. (Cały proceder, jako jedni z pierwszych, opisaliśmy już pięć lat temu: POLITYKA 42/98, POLITYKA 43/98, patrz też ramka). Wystarczyło, dzięki np. uprzejmości urzędników miejskich lub sądowych, zdobyć listę kamienic o niejasnym stanie prawnym i wyszukać „spadkobierców” dawnych właścicieli. Lub ich w pomysłowy sposób wskrzesić.