Archiwum Polityki

Cierpienie jurora

Zwierzyłem się niedawno na tych łamach z cierpień, których zaznałem uczestnicząc w roli jurora w konkursie literackim. Obowiązkowe lektury były koszmarem w latach szkolnych. Największe arcydzieła czytane na rozkaz brzydną. W konkursie literackim nie ma zazwyczaj arcydzieł, a poczucie obowiązku każe czytać tekst do końca. Nawet wtedy, kiedy nie budzi żadnej nadziei.

W różnych innych dyscyplinach sztuki konkursy są czymś powszechnym. Spotykam się z nimi w wypadku architektury, gdzie każdy poważny projekt bywa poddawany osądowi kompetentnego gremium (po czym często bywa realizowany nie ten nagrodzony, tylko całkiem inny, jak to się dzieje na przykład w wypadku Świątyni Opatrzności). W podobnym trybie oceniane bywają projekty pomników, ale istnieje także tradycja wystaw malarskich, na których jury przyznaje medale. Często artyści obalali autorytety jurorów czy selekcjonerów dopuszczających do konkursu i tworzyli słynne salony odrzuconych – ciekawsze aniżeli przyjętych.

Zmysł (czy może instynkt) konkurencji powoduje, że tam gdzie możemy ubiegać się o wyróżnienie, każdy uczestnik staje się zawodnikiem, a każdy z widzów może porównać swoje sądy z sądem wybranych jurorów. Dzieje się podobnie na konkursach muzycznych i stąd tak powszechne kibicowanie ludzi, którzy często nie mają związku z muzyką, ale jak w wypadku konkursów chopinowskich sekundują swoim kandydatom kierując się ich narodowością lub też czasem biorąc pod uwagę wyłącznie wygląd zewnętrzny czy zachowanie na estradzie.

W drugiej połowie zeszłego stulecia rozwinęły się konkursy z nagrodami w ramach festiwali teatralnych. Tu także jurorzy orzekają, co ich zdaniem jest najlepsze, a publiczność może to porównać z własnymi wrażeniami.

Polityka 13.2003 (2394) z dnia 29.03.2003; Zanussi; s. 105
Reklama