Archiwum Polityki

To była baba!

Mija 24 marca czterysta lat od śmierci Elżbiety I. Ach, cóż to była za królowa! Z okazji jubileuszu napisać można wiele truizmów. A to, że stworzyła nowoczesną Anglię, że wprowadziła ją do grona europejskich mocarstw, że otworzyła przed nią oceany. Wszystko to wiemy. Wiemy również, co stało się potem. Toteż ciekawsze od skutków wydają się nam dzisiaj przyczyny. Jak to się stało? Cóż takiego w sztuce rządzenia tej kobiety zapewniło jej skuteczność i co, jakże rzadko idące w parze, miłość i szacunek poddanych?

Historyk nie ma problemu ze źródłami do historii Anglii szesnastego wieku. Jest ich obfitość. Jeszcze stulecie wcześniej z braku i ubóstwa danych spekulować nam przychodzi nawet w najistotniejszych kwestiach. Co się stało z synami Edwarda IV? Czy zgładził ich Ryszard III, czy może przewrotny Henryk Stafford, książę Buckingham. Ktoś inny? Nikt? Teraz wolno nam już zapomnieć o tych kłopotach. Znamy dobrze wszystkie postacie mające w życiu publicznym elżbietańskiej Anglii jakiekolwiek znaczenie, ich działalność niemal ze szczegółami, charaktery, talenty i podłe słabości. Tutaj też pierwsze zaskoczenie. Jeżeli tylko natykamy się na postać nietuzinkową, wyjątkowych zdolności czy choćby przewyższającą otoczenie energią i sprawnością, możemy być niemal pewni, że chodzi o człowieka bezpośrednio związanego z królową.

Opozycjom i spiskowcom pozostają polityczne i umysłowe przeciętności. Doprawdy, nie jest to kwestia stronniczości przekazów. Elżbieta chce i potrafi gromadzić koło siebie kwiat narodu. Wiliam i Robert Cecilowie, lordowie Burghley, Robert Dudley Leicester, Francis Walsingham, Henry Sidney, Henry Huntingdon, Thomas Smythe, Charles Howard, Francis Drake... A wydawałoby się, że są to ludzie z zupełnie różnych bajek.

Polityka 13.2003 (2394) z dnia 29.03.2003; Stomma; s. 106
Reklama