Początek sezonu przyniósł nieoczekiwaną serię sukcesów Austriaków, którzy jeszcze rok temu nie odnosili zwycięstw. Natychmiast rozeszła się pogłoska, że to dzięki nowym kombinezonom. Historia z ubraniami narciarzy zaczęła się jednak od zgrupowania kadry niemieckiej w Lillehammer przed sezonem 2002/2003. Do Norweskiego Związku Narciarskiego nadeszła telefoniczna wiadomość z Tokio, że Niemcy w tajemnicy testują nowe kombinezony. Jak w szpiegowskim filmie trener norweski, nauczyciel gimnazjum w Lillehammer Robert Selbekk-Hansen, ukrył się w krzakach i sfilmował trening skoczków niemieckich. Skakali w kombinezonach o różnych kolorach i krojach, niektóre z nich nie miały błyskawicznego zamka z przodu. Inne uszyte były z materiału pokrytego metalizującą warstwą. Sven Hannawald dwukrotnie zmieniał strój, a Martin Schmitt – trzy razy, skacząc w kombinezonach o różnych krojach.
Kontrole FIS (Międzynarodowej Federacji Narciarskiej) podczas pierwszych konkursów o Puchar Świata nie potwierdziły podejrzeń, że Niemcy coś knują. Wkrótce jednak podniosła się wrzawa wokół Austriaków. Już fakt, że firmy austriackie odmówiły wykonywania strojów dla zawodników zagranicznych, zwrócił uwagę wszystkich. Wkrótce okazało się, że dzięki specjalnym paskom naciągającym materiał udało się obejść przepisy FIS, regulujące rozmiar strojów i zwiększyć znacznie ich powierzchnię nośną.
Kombinezony
W modelu austriackim krok jest obniżony niemal do wysokości kolan. Przepisy mówią, że kombinezon nie powinien przekraczać 110 proc. wymiarów rzeczywistych zawodnika, materiał, z którego jest uszyty, nie może być grubszy niż 5 mm i mieć przepuszczalność 40 litrów powietrza na 1 cm kw. Nowy strój dawał przewagę przede wszystkim zawodnikom bardzo wysokim. Na przykład Austriak Florian Liegl, 194 cm wzrostu, na nartach o długości 280 cm osiąga największą powierzchnię nośną, co zaowocowało wieloma sukcesami tego skoczka.