Wśród budujących domy krąży przerażająca legenda o złośliwym majstrze, który mści się na właścicielu zamurowując zbuki. Smród gnijących jaj, z czasem narastający, latami dręczy gospodarzy. Nie da się go usunąć szorując, myjąc, zmywając. Nie można go zneutralizować żadnymi perfumami ani odświeżaczami powietrza.
Tak z grubsza jest w Polsce. Na oko wszystko jest przecież świeżo odnowione i ładnie wysprzątane. Śmieci historii wyrzucone. Pranie lustracyjne zrobione. Naczynia po starych rządowych daniach dokładnie wymyte. Domownicy niedawno wykąpani pod wyborczym prysznicem. Niby unoszą się w powietrzu świeże europejskie wonie fa, cifu i omo, ale spod eleganckich, demokratycznych zapachów wciąż przebija męcząca woń politycznych zbuków.
Czytałem kiedyś o nieszczęśniku z jakiegoś niemieckiego miasteczka, który po latach bezskutecznych zmagań, straciwszy fortunę na kolejnych majstrów od usuwania smrodu, kupił wreszcie bloodhounda i kazał go wyszkolić w poszukiwaniu zbuków, tak jak szkoli się psy szukające koki albo zbiegłych więźniów. Pies wskazał miejsca, gdzie majstrowie zamurowali jaja. Nieszczęśnik sam wydłubał je z muru. A potem żyli długo i bardzo szczęśliwie...
W czasie ostatniego weekendu zebrałem kilka przeszkolonych w różnych sprawach bloodhoundów i zapytałem, gdzie są te zbuki w naszym własnym domu, których zapach unosi się wokół afery Rywina. Pierwszy bloodhound odkrył zbuka w konstrukcji polskiego ładu medialnego.
Zbuk w mediach
jest ostatnio modny. Wszyscy wiemy, że coś tam brzydko pachnie, bo przecież afera Rywina zaczęła się właśnie od sporu o kształt ładu medialnego. Jednak pies lekko powarkując minął świeże tropy Rywina, Kwiatkowskiego oraz Czarzastego, przebiegł obok pani prezes Wandy Rapaczyńskiej oraz obok minister Jakubowskiej i zaczął grzebać w samym fundamencie.