Z obyczajowego punktu widzenia – słusznie. W ekspozycji znajdują się bowiem zdjęcia bezsprzecznie drastyczne, ukazujące masturbację, miłość homoseksualną i biseksualną. Na pewno nie są to prace pornograficzne, wręcz przeciwnie, zamiast podniecać raczej zniechęcają, zamiast demoralizować – zmuszają do myślenia. Ale niewątpliwie mogą szokować, szczególnie tych, którym fotografia kojarzy się głównie z osiągnięciami Tomasza Gudzowatego w Afryce czy widokami Ziemi z lotu ptaka rozwieszonymi swego czasu na ogrodzeniu Łazienek.
Aliści ten zakaz to równocześnie zaskakujące, artystyczne seppuku dyrektora galerii, polegające na mimowolnym nakłanianiu zwiedzających, by w pracach Goldin doszukiwali się „momentów” i „świństw”, a nie idei twórczej. A przecież wystawa to nie film po „Wieczorynce”, witryna sklepowa czy kolorowy tygodnik dla pań. To miejsce szczególne, stworzone dla sztuki współczesnej, nie zawsze pokornej, pięknej czy estetycznej. Miejsce z założenia charakteryzujące się znacznie zwiększonym polem tolerancji. Zaś Nan Goldin to nie wujek z Kodakiem, tylko artystka. „Zmieniła nasze wyobrażenie na temat piękna” – pisała Elizabeth Lebovici w poświęconym sztuce periodyku „Parkett” (nr 57). „Jej twórczość można uznać za jeden ze zwrotów, które dokonały się w sztuce ostatniego stulecia” – zauważała Lisa Liebmann w poświęconym Goldin eseju „Christine pływająca w morzu”. „Jej prace (...) ukształtowały niemal wszystkich fotografów istniejących w branży mody od początku lat dziewięćdziesiątych” – oceniała Claire Bishop na łamach „Evening Standard”. Nawet jeśli w tych wybranych dość przypadkowo opiniach jest nieco przesady, to i tak prace Goldin nie zasługują, by patrzeć na nie w perspektywie ich „nieprzyzwoitości”.