Archiwum Polityki

Kasa Wielkiej Piątki

Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe (SKOK) miały służyć najuboższym: udzielać im tanich pożyczek, przyjmować wysoko oprocentowane lokaty. Stały się maszynką do zarabiania pieniędzy dla wąskiej grupy osób – władz Kasy Krajowej. Dużych pieniędzy.

Kilka tygodni temu w raporcie „Wielki SKOK” (POLITYKA 47) opisywaliśmy system powiązań polityczno-biznesowych, który od kilku sejmowych kadencji pozwala SKOK forsować w parlamencie korzystne dla siebie ustawy. Przedstawiliśmy też układ rodzinno-biznesowy, który oplótł Krajową SKOK. Po artykule rozpętała się burza. Władze Kasy Krajowej rozesłały do swoich pracowników pismo, w którym sugerowały, że krytyczne publikacje na temat SKOK powstają z inspiracji obcego kapitału. Opisani w tekście politycy lobbujący na rzecz Kas zagrozili nam sądem.

Ale odebraliśmy także dziesiątki telefonów i listów od byłych członków władz różnych SKOK, ich pracowników i klientów, którzy potwierdzali istnienie opisanych przez nas mechanizmów. Z ich relacji wyłania się obraz nieprawidłowości na skalę o wiele większą, niż mogliśmy przypuszczać.

Wysysanie Kas

Przypomnijmy: pomysł utworzenia w Polsce Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, które będą gromadzić pieniądze swoich członków i ze zgromadzonych środków udzielać im pożyczek, przywiózł z USA Grzegorz Bierecki, były dyrektor Komisji Krajowej NSZZ Solidarność, bliski współpracownik ówczesnego przewodniczącego związku – Lecha Wałęsy i wiceprzewodniczącego – Lecha Kaczyńskiego. Bierecki zaszczepił pomysł działaczom Solidarności. To w oparciu o struktury związku, a później także o parafie, powstały pierwsze SKOK. Każdy z nich prowadził własną politykę finansową. Cel był jasny i ważny: możliwie najtańsze pożyczki i najkorzystniejsze lokaty. Koszty działania Kas były minimalne – funkcjonowały kątem w siedzibach związków i na plebaniach, a członkowie ich władz pracowali często społecznie.

Polityka 51.2004 (2483) z dnia 18.12.2004; Kraj; s. 32
Reklama