Archiwum Polityki

Perły w zalewie

Gdyby dać debiutantom szansę, mielibyśmy zupełnie inną Polskę muzyczną w mediach i rankingach płytowych bestsellerów. Ale kto się odważy?

Ala Janosz, zwyciężczyni pierwszej edycji „Idola”, skarżyła się swego czasu, że na początku kariery nie poznał się na niej Janusz Józefowicz, lokując ją w drugiej obsadzie „Piotrusia Pana”. Józefowicz tłumaczy w wywiadzie prasowym, że Ala miała wadę wymowy, a poza tym „dziewczyn z podobnym potencjałem wokalnym mam kilkadziesiąt. Dla mnie ten pułap umiejętności nie upoważnia do startu zawodowego”. Po wygranej w „Idolu” Ala nagrała płytę, która przeszła bez większego echa. Start okazał się falstartem, co nie jest wszak winą młodocianej piosenkarki, która, choćby z racji wieku, miała prawo do naiwnej wiary, że jej piosenka o jajecznicy będzie hitem estradowym.

Teraz ruszyły castingi do kolejnego wydania „Idola”. Telewidzowie już zacierają ręce z emocji, bo do programu wraca Kuba Wojewódzki i na pewno będzie gorąco. Mało kto zastanawia się, czy tym razem narodzi się autentyczny idol piosenkarski, bo przecież istotą tej telezabawy są występy jurorów. Komu spośród startujących udało się zyskać uznanie muzycznych fanów? Na pewno Ani Dąbrowskiej, która wydała już dwie całkiem udane płyty. Bardzo dobrze radzi sobie Monika Brodka. Jest jeszcze Ewelina Flinta, być może najciekawsza z Idolowych kandydatów na pop-gwiazdę, aczkolwiek nie wiadomo, dlaczego kazano jej na debiutanckiej płycie śpiewać w manierze Kasi Kowalskiej.

Bo ludożerka to łyknie

„Idol” ilustruje szczególny sposób myślenia o promocji młodych talentów. Po pierwsze – każdy wie, że występ w telewizji, a zwłaszcza w programie o wysokiej oglądalności, gwarantuje popularność choćby chwilową. Po drugie – młody talent to nieoszlifowany diament, niechże więc szlifierką zajmą się wyznaczeni przez telewizję fachowcy i w tej materii talent nie ma nic do gadania.

Polityka 51.2004 (2483) z dnia 18.12.2004; Kultura; s. 63
Reklama