Do tej pory mimo zakazów co roku dochodziło do tragedii. A jednak zdecydowano się na otwarcie gór.
– Naszym obowiązkiem jest teraz informowanie i ostrzeganie przed niebezpieczeństwami – mówi Paweł Skawiński, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, który podpisał nowe zarządzenie „w sprawie ruchu pieszego, rowerowego oraz uprawiania narciarstwa na terenie TPN”. – Na tej podstawie każdy sam oceni swoje umiejętności i podejmie decyzję. Będziemy informować i straszyć – ale nie będziemy zabraniać. Pojawiają się opinie, że nie bez znaczenia jest tu aspekt finansowy, czyli dochód z biletów do parku. Są też wątpliwości natury psychologicznej: turyści mogą mieć poczucie, że skoro wolno iść w góry, to jest bezpiecznie. Trochę czasu upłynie, zanim zrozumieją, że zapalono w istocie nie zielone światło, ale żółte pulsujące.
Głupota kosztuje
Piotr Konopka, prezes Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich, mówi, że to krok w dobrym kierunku – trzeba oswajać ludzi z odpowiedzialnością za siebie – ale ciągle rozwiązanie połowiczne: – Na całym świecie pójście w góry to kwestia wolnego wyboru i indywidualnej oceny ryzyka. Gór nikt nie ogradza i nie zamyka, chodzi się po nich na własny rachunek.
Wyjątkiem wśród górskich państw pozostaje teraz Słowacja, która od 1 listopada do 15 czerwca zamyka wszystkie szlaki powyżej schronisk. Słowacy oficjalnie tłumaczą to dobrem zwierzyny, która niepłoszona ma większe szanse przetrwania ciężkiej pory roku. Wiosną trzeba też dać spokój kozicom, bo rodzą małe. Proste słowackie rozwiązania mają swoich zwolenników wśród zakopiańskich samorządowców: zamknąć na zimę góry, poza trasami narciarskimi, i będzie spokój. – Mało kto jednak pamięta, że ten zakaz wymyślono jeszcze w Czechosłowacji w czasie działalności naszej pierwszej Solidarności – mówi znany zakopiański przewodnik.