Archiwum Polityki

Doczekać wyroku

Załatwienie czegokolwiek w polskim sądzie to droga przez mękę. Dlaczego tak się dzieje? Tłumaczenie środowiska sędziowskiego pozostaje od lat niezmienne: jest nas za mało. A może sędziowie powinni solidniej pracować?

Liczba napływających do sądów spraw zwiększyła się z 2 mln w 1990 r. do 8,7 mln w 2002 r. (wzrost ponadczterokrotny). Kadra sędziowska zwiększyła się w tym czasie o niespełna 70 proc.). Pod koniec 2003 r. w sądach czekało na rozpatrzenie 2 278 665 spraw. O 200 tys. mniej starych spraw niż rok wcześniej, ale to słaba pociecha.

Co spadło, to przepadło

Sprawy idą powoli, bo w wypadku odroczenia następny termin wyznaczany jest najwcześniej za kilka miesięcy, zaś po godz. 16 po sądowych korytarzach grasują jedynie myszy. Zrodzona kilka lat temu idea dwuzmianowej pracy sądów nie spotkała się z większym zainteresowaniem. Pracując stosunkowo krótko sędziowie mają zatem większą możliwość oglądania w telewizji amerykańskich filmów sądowych. Tam nad rozpoczętą sprawą proceduje się dzień po dniu, zaś wyrok ogłaszany bywa nawet po godz. 20.

Polskie sądy są zawalone pracą także dlatego, że gwałtownie wzrosła różnorodność problemów oddanych do ich kompetencji: sprawy cywilne zlikwidowanego arbitrażu gospodarczego, funkcje orzecznicze i rejestrujące notariatu, prowadzenie spraw wieczysto-księgowych.

Zdaniem Dariusza Wysockiego, sędziego Sądu Okręgowego w Płocku, tylko procesy z pierwszych stron gazet mogą mieć przywileje. Każda inna sprawa trafia od razu na półkę i czeka w kolejce, aż te wcześniej wszczęte przebrną przez własną drogę krzyżową. Kiedy wreszcie się doczeka, trafia na rozprawę bez odpowiedniego przygotowania. Upływ czasu skorygował stan rzeczy aktualny w chwili wszczęcia postępowania. Ktoś zmienił miejsce zamieszkania, inny wyjechał za granicę, ktoś został aresztowany w innej sprawie lub przeciwnie – zwolniony z zakładu karnego.

Polityka 51.2004 (2483) z dnia 18.12.2004; Społeczeństwo; s. 91
Reklama