Archiwum Polityki

Kiedyś, chyłkiem, chyłkiem

Po ostatnich wyborach w Mińsku trzeba na nowo rozpisać grafik dyżurów pod aresztem. Zamiast dwóch, trzech razy w miesiącu, jak zawsze, wypuszczają po dwa, trzy razy dziennie. A każdego, kto wyszedł, wypada przecież powitać.

Dziewczyny powinny dostać kwiaty. Ci, co pierwszy raz, najlepiej butelkę szampana.

Komitet powitalny musi być. Tak przynajmniej uważa Irina Tołstik, dwudziestodwulatka, właścicielka zeszytu z grafikiem wyjść i działaczka Żubra (coś jak nasza Pomarańczowa Alternatywa), która sama odwiedzała areszt kilkanaście razy. – Bo nie ma nic gorszego – mówi – niż moment, gdy człowiek zastraszony przez bezpiekę wychodzi w pustkę. Niestety, przy takim przerobie nie nadążamy z szampanem.

Sklepowa cena Sowietskowo Igristowo: 5 tys. rubli białoruskich (ponad 2 dol.). Średnia pensja: 220 tys. rubli (100 dol.). Średni koszt wynajęcia mieszkania, na przykład na działalność opozycyjną, w centrum Mińska: 660 tys. rubli (300 dol.). A przecież do Żubra należy głównie młodzież. Białoruscy biznesmeni, najważniejsze źródło finansowania całej białoruskiej opozycji (którzy równie nieformalnie, za to bardziej otwarcie opłacają się administracji prezydenta), nie mogą zacząć dawać więcej niż zawsze bez ryzyka, że coś tam zauważy bezpieka czy też zastępca dyrektora do spraw ideologii w ich firmie. Na podstawie ukazu prezydenta z wiosny 2004 r. taką osobę musi zatrudniać każde, nawet najmniejsze prywatne przedsiębiorstwo.

– Po manifestacjach po ostatnich wyborach dla kilkunastu osób spośród 40 aresztowanych to był pierwszy raz. Świeża krew – mówi Irina. – Być może coś wreszcie wisi w powietrzu, bo od blisko roku żaden milicjant nie pobił nikogo z Żubra, co więcej, sami milicjanci pomogli ukarać jednego sadystę.

Parę dni temu dwóch zaczesanych do tyłu (kurtki granatowe, pederastki pod pachami) podeszło w przejściu podziemnym do Andrieja Sannikowa, lidera opozycyjnej organizacji Charter 97.

Polityka 46.2004 (2478) z dnia 13.11.2004; Świat; s. 60
Reklama