Archiwum Polityki

Droższe płyty z mojej półki

Miało być taniej, jest coraz drożej. Już 70 zł kosztują niektóre nowości płytowe. Tak wysoko wytwórnie cenią m.in. nowe albumy Patricii Barber, Placebo czy Alicii Keys. Niewiele mniej (65 zł) trzeba zapłacić za Raya Charlesa, Joe Cockera, Vanessę Mae albo nowego Leonarda Cohena.

Ceny płyt powoli, ale systematycznie rosną. Powodów podawanych przez producentów jest kilka: nasze wejście do Unii Europejskiej, rosnąca inflacja, koszty promocji. – Tylko popularne nowości kosztują tak dużo – mówi Jarosław Ferek, dyrektor sprzedaży Pomaton EMI. – Kobiety wiedzą, że w czerwcu nie kupuje się ubrań z kolekcji letniej, bo za trzy miesiące będą sporo tańsze. Z płytami jest tak samo, gdy „schodzą” z TOP 20.

Czasem to prawda, czasem nie. Jeden z bestsellerów zeszłego roku, „Rendez-Vous” In-Grid, można dziś kupić nawet za 35 zł. Ale albumy Black Eyed Peas i Garou, też leżące na półkach, podrożały do niemal 70 zł. Wszystko zależy więc od zainteresowania daną płytą. Średnia cena płyty z muzyką jazzową czy klasyczną jest wyższa niż albumów rozrywkowych. Na szczęście tak drogie są tylko płyty zagraniczne. Polskie produkcje są wciąż blisko o połowę tańsze – kosztują 30–35 zł.

Nic więc dziwnego, że kwitnie piractwo. (Ulubionym miejscem warszawskich młodych melomanów jest wciąż przemieniony w bazar Stadion Dziesięciolecia, gdzie pirackie nowości są kilkakrotnie tańsze). Jednocześnie coraz większe znaczenie na rynku fonograficznym mają również legalne sklepy internetowe, sprzedające piosenki zapisane w formacie mp3. Największy taki europejski serwis, iTunes, oferuje ponad 500 tys. utworów. Każdy z nich można kupić (legalnie ściągnąć) wraz z prawami do jego kopiowania i nagrywania na płyty za 99 centów.

Polityka 46.2004 (2478) z dnia 13.11.2004; Kultura; s. 64
Reklama