Gdy ponad rok temu z powodów rzeczywiście zdrowotnych przestał pełnić obowiązki redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, na dłuższy czas zamilkł i zniknął, trudno było przyjąć tak prozaiczną przyczynę usunięcia się z życia publicznego tej wyjątkowej dla współczesnej Polski postaci. Wielu z nas pytało, czy to rzeczywiście jakaś trywialna choroba trawić zaczęła Michnika, czy też znowu, jak kiedyś, wszedł on w kolejną fazę niezgody na rzeczywistość i zbiera myśli, by dać jej silny wyraz. Jak by nie cierpiał fizycznie – a to zdaje się nie ulegać wątpliwości – przecież nie tylko o organizm i o fizyczność tu chodzi. A może jednak przede wszystkim o to, że w jego ocenie polskie sprawy – od tak zwanej afery Rywina – biegną w złą stronę, że jeszcze raz trzeba wrócić do podstaw i dać wyraz swoim przekonaniom, obawom i nadziejom. Jeszcze raz gorąco zachorować na Polskę. Jak pisze w jednym ze swoich esejów: „W Polsce wszystko jest możliwe – nawet zmiany na lepsze”.
W czasie wielomiesięcznego oddalenia Adam Michnik właściwie nie zabierał głosu na temat spraw bieżących, mimo że akurat przechodziliśmy bardzo gorącą kampanię wyborczą, a on sam wielokrotnie był w niej przywoływany, z reguły w negatywnym kontekście. Bo i stał się głównym czarnym bohaterem Trzeciej RP, na której gruzach obiecywano zbudować Czwartą RP, uwolnioną – jak często słyszeliśmy i czytaliśmy – od Michnikowszczyzny i od supremacji „Gazety Wyborczej”.
Od czasu do czasu jednak na jej łamach ukazywały się obszerne eseje redaktora naczelnego, zdawałoby się jakby pochodzące z innej bajki, o wybranych postaciach i wydarzeniach z zamierzchłej przeszłości, w których przede wszystkim analizował i opisywał fenomen nienawiści i prostactwa, zdrady i podłości, cierpienia i niesprawiedliwości.